Marta Kisiel – Nomen omen (dwugłos)

nomen-omen

Przygoda. Salomea Klementyna. Ma lat 25, nietypowe imię i trochę prorocze nazwisko oraz rodzinę z którą wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach, a i to nie zawsze. Ojciec – domorosły filozof i eksperymentator, który zna się na wszystkim. Matka z kwitnącą obsesją na punkcie seksu i osobista plaga Salki – młodszy brat Niedaś. Kiedy znajoma z liceum poleca dziewczynie pracę i stancję w innym mieście ta chwyta się tego z większą desperacją niż tonący brzytwy i nie zadając wiele pytań wyjeżdża do Wrocławia. A w wielkim mieście czekają przygody i problemy – od nietypowej właścicielki upiornej stancji i jej papugi zaczynając przez przymusową kąpiel w Odrze i kończąc na…
Cóż, tego wam nie zdradzę. Ale fabuła bardzo szybko z komedii obyczajowej zmienia się w sensację.
Kiedy dowiedziałam się, że autorka Dożywocia wydała kolejną książkę radośnie poleciałam do księgarni. I tu czekały na mnie dwa zaskoczenia: cena – zdecydowanie za wysoka za trzymaną w rękach ilość stron. I treść – zgodnie z zapowiedzią autorka odkryła fabułę (na dodatek z nietypowymi wątkami i mającą sens), która początkowo co prawda kojarzy się z „Szamanką od Umarlaków”, ale całe szczęście Kisiel idzie w zdecydowanie inną stronę.
Całość jest napisana radosnym językiem znanym z
Dożywocia, podobnym do używanego przez inne pisarki fantasy – Gromyko, Raduchowską, Pankiejewą. I to właśnie przez język, który sprawia że średnio co drugi akapit plujemy kawą, albo straszymy wybuchami śmiechu współpasażerów w tramwaju jest to książka trudna do zrecenzowania. Z jednej strony czyta się świetnie, język dostarcza sporo radości, przyśpiesza akcje i ubarwia wszystko z postaciami na czele, a drugiej strony fabuła jest poważna, momentami nawet bardzo, przez co miałam mały dysonans między treścią a sposobem jej przedstawienia. Autorka bawi się słowami, daje każdemu z bohaterów inny styl wypowiedzi i od czasu do czasu zabija czytelnika perełką typu „Z figury Rubens, z fryzury Tycjan, z gęby zaś wypisz, wymaluj, Picasso” i to dzięki językowi książka nie zmienia się w kolejną śmiertelnie poważną opowieść o zemście i błędach przeszłości.
Chociaż trzeba przyznać, że nie rechoczemy tak często jak śledząc losy mieszkańców Lichotki a bohaterowie nie są aż tak… kawaii jak zasmarkany aniołek, jednak Salka, Bartek a nawet bełkoczący irytującym slangiem Niedaś są sympatyczni i wyraziści.
Czyta się to szybko i przyjemne a sensowna faula równoważy trochę zgrzyty między formą a treścią. Mam nadzieję, że na kolejną książkę autorki będziemy czekać trochę mniej, bo jeśli nadal będzie szła w tym kierunku to będzie to murowany przebój. Nomen omen jest tylko (albo raczej aż) dobrą sensacyjną komedią.

——————————————————————————————————————————————————- by Atisza

Kiedy pisarz którego lubisz i cenisz wydaje nową książkę starasz się ją przeczytać jak najprędzej. Marta Kisiel jest taką autorką, ale do czytania jej nowej “produkcji” jakoś się nie spieszyłam. W końcu jednak wieczorem wygrzebałam jej książkę ze stosiku i… to był błąd. Po pierwsze poszłam spać nad ranem. Po drugie co i rusz budziłam rodzinę zdławionymi rechotami. Marta Kisiel bowiem jest kontynuatorką pisarstwa spod znaku Chmielewskiej.  Jej język jest jednocześnie barwny, dowcipny i złośliwy, tym rodzajem złośliwości na który nie sposób się obrazić. I to jest mocna strona książki. Na fabułę też nie mogę narzekać, choć jest od pewnego momentu dość mocno przewidywalna. I gdyby nie pytania, które zadaje sobie i czytelnikom autorka wyszłaby zapewne jedna więcej ramotka w stylu Lichotki. I to przyznaję w którymś momencie utrudniło mi odbiór książki. Tu hihi haha, a tu nagle historia wojenna, mroczna rodzinna tajemnica, bolesna tajemnica trzech sióstr, rozważania o winie, karze i odpowiedzialności. Zgrzytnęło i to mocno. A jeszcze mocniej zgrzytnęło przy motywie braterskich animozji. Dla mnie osobiście książka miała dodatkowy smaczek. Wrocław kojarzy mi się z moim własnym “upiorem z przeszłości” – nomen omen panienką dość podobną do jednej z bohaterek – też blond, też wzrostu siedzącego psa, też piskliwą, pyskatą i bojowo (przynajmniej w gębie) nastawioną do świata. Jedyna różnica to postura, bowiem mój osobisty upiór posiada wdzięczną figurę ludzika Michelin – oponka tu, oponka tam. I czytając o bohaterce Marty Kisiel cały czas oczyma wyobraźni widziałam tę moją upiorkę. I rzecz jasna dodatkowo pokładałam się ze śmiechu.

Polecam.

One thought on “Marta Kisiel – Nomen omen (dwugłos)

  1. Zaczyna się przyjemnie, istna komedia omyłek w najlepszym stylu, bohaterka – silna młoda kobieta. Smacznie. Po czym dochodzimy do połowy książki i dostajemy w twarz: nastrój siada, zaczyna się mroczna przeszłość i wychodzi na jaw dość konkretna ohyda. Po czym siup, na drugą nóżkę, i do końca autorka już śmieszkuje w naszym kierunku… ale fetorek zza grobu będzie nam towarzyszył już do ostatniej strony, dosłownie i w przenośni.

    Bohaterowie wyraziści, język – cudowny. Ale w połowie książki przestałem się śmiać, i już nie zacząłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *