Brown Pierce – Red Rising: Złota krew (dwugłos)

zlota Już po kupnie “Złotej krwi” wpadła mi w ręce recenzja jednego z dość znanych  książkoblogerów, którego opinie sobie cenię, a który po przejechał się po tej książce jak po przysłowiowej  łysej kobyle. Upsss, pomyślałam, jeśli to taki  gniot, to trzeba go szybko przeczytać, opisać i pozbyć się z domu….. Tymczasem.. przeczytałam i wcale nie jest tak źle. To prawda, że powieść może kojarzyć się z  Igrzyskami śmierci. I tam i tu mamy motyw bezpardonowej walki młodocianych gladiatorów.  I tu i tam mamy opiekunów mających wspierać championów.  I tu i tam historia opowiadana jest przez głównych bohaterów. I na tym tak naprawdę podobieństwa się kończą.W Igrzyskach śmierci widowisko oglądają wszyscy. W Złotej krwi – tylko wybrańcy, sama Elita. Inne kolory w szczególności najniższe kasty nawet nie mają świadomości, że coś takiego istnieje.  W kastowym, eugenicznym świecie stworzonym przez autora “kolor” brutalnie wyznacza wszystko – od tego gdzie się urodzisz, jak będziesz wyglądał i co będziesz robił, po to – co będziesz jadł i jak umrzesz. Jedyną metodą wyrwania się z systemu jest poddanie się upiornemu procesowi “rzeźbienia” czyli zmiany praktycznie wszystkiego – od wyglądu zewnętrznego po gęstość kości i sposób wysławiania się. W Igrzyskach śmierci  zmagania młodych ludzi są zarówno jedną z metod siania terroru, jak i drogą do zaspokojenia potrzeby brutalnej rozrywki przez tych “lepiej sytuowanych”.   W Złotej krwi jatka na arenie ma zupełnie inne zadanie do wypełnienia. To zarazem selekcja naturalna, w wyniku której przetrwać powinni ci najbardziej bezwzględni, brutalni, wyrachowani, sprytni, najlepsi manipulatorzy i dowódcy. Z drugiej – to przyspieszony kurs życia w społeczności. Młodzi ludzie ciśnięci w sam środek koszmaru  szybko uczą się podstawowych zasad przetrwania i życia w prymitywnej  społeczności. To szkoła życia,  w której bohaterowie na własnej skórze poznają skuteczność ( bądź nie)  różnych metod rządzenia i zasady prowadzenia walki. To również, o czym czytelnik dowiaduje się na samym końcu walka polityczna “rodzin” i sposób na osłabianie przeciwka poprzez wymordowywanie jego “młodych” na arenie. Bo cenzorzy – teoretycznie bezstronni tak naprawdę trzymają stronę tych, którzy mogą więcej i hojniej sypią kasą.

Akcja książki toczy się bardzo szybko. Na początku może to sprawiać na czytelniku wrażenie chaosu, tego, że został wrzucony w jakąś dziwną mieszankę wspomnianych wielokrotnie Igrzysk, z Limes Inferior Zajdla, Władcy Much oraz mitologii greckiej. Jednak już po kilkudziesięciu stronach to wrażenie mija, a czytelnik zamiast wyszukiwać podobieństwa czy różnice z tym co już było, zaczyna z zainteresowaniem śledzić losy Darrowa. Bohater choć nieco płaski i jednostronnie przedstawiony, budzi sympatię  i praktycznie nie mamy innego wyjścia jak tylko mu kibicować. Na pochwałę zasługują też opisy bitew. Są bardzo plastyczne i mimo dużej brutalności wciągające.  Podsumowując – w przeciwieństwie do niektórych opinii ja nie ośmieliłabym się powiedzieć, że Złota krew do książka dla młodzieży. A jeśli już to nie wyłącznie. Moim zdaniem jest to typowa powieść maski, w której ukryto niełatwe pytania – o kierunek rozwoju naszej cywilizacji,  o to do czego może doprowadzić eugenika, o rozwój społeczeństwa, czy wreszcie o edukację przez działanie – która w książce Browna Pierce’a przyjmuje niezmiernie wynaturzoną postać. Osobiście nie chciałabym brać udziału w takiej “grze zespołowej”.

Mocny średniak

 

______________________________________________________________________________________by Lashana

Czerwoni są górnikami i bohaterami Marsa – wydobywają helium i żyją w koszmarnych warunkach, żeby pozostałe Kolory mogły kiedyś przybyć za sterraformowaną powierzchnię Marsa. Jednak nie wszyscy górnicy godzą się ze swoim losem, niektórzy marzą o rewolucji przeciw Złotym i innym wyższym kolorom. Darrow jest typowym operatorem górniczego wiertła – młodym, niezbyt rozsądnym ryzykantem, który mimo wszystko wierzy w ciężką pracę i posłuszeństwo. Oczywiście do czasu.

Na początku autor trochę chaotycznie, ale dosyć ciekawie pokazuje nam wizje świata rządzonego przez Kolory – określające wygląd, prace i miejsce w drabinie społecznej (jednym słowem: całe życie) w zależności o kasty – koloru (Złoci są przywódcami, Miedziani – urzędnikami, Purpurowi – artystami, Czerwoni – górnikami itd.). Społeczeństwo uważające, że demokracja to głupota i Najszlachetniejsze Kłamstwo zawsze kończące się wojną. Poznajemy też głównego bohatera, typowego Czerwonego i dosyć sztampowego „przyszłego rewolucjonistę”.
A potem wszystko zaczyna się sypać – nie tylko w świecie Darrowa, ale też dla czytelnika. Autor radośnie ignoruje logikę, rozsądek i zasady świata, który stworzył, żeby zmienić bohatera w rewolucjonistę, co wymaga nie tylko odpowiednich wydarzeń, ale też eugeniki i paru operacji.
W jednej trzeciej książki mam jej już serdecznie dość. Kiedy w końcu autor przestał torturować logikę i udało mu się umieścić bohatera w centrum wydarzeń okazuje się, że trzymamy w rękach nie książkę, ale ksiopko, czyli internetowe opko (nie mylić z opowiadaniem) wydane drukiem, które przeszło redakcje, dzięki czemu nie mamy tu kwiatków językowych. Poza tym mamy bohatera – typową Mary Sue w wersji męskiej i skrzyżowanie Igrzysk Śmierci z Władcą Much i Robinsonem Crusoe. Darrow niby jest wyobcowany, pochodzi z innego środowiska i zanim trafił do Instytutu czyli tutejszej wersji Igrzysk musiał przejść intensywne szkolenie, ale szybko okazuje się że jest: idealny kandydatem do elitarnej akademii (chociaż niedawno nie umiał czytać), świetnym wojownikiem (mimo że w życiu nie walczył), genialnym strategiem (mimo że jest niewykształconym nastolatkiem), naturalnym zwiadowcą (który w życiu lasu na oczy nie widział), oddanym przyjacielem (mimo że nienawidzi Złotych z którymi się przyjaźni), planistą, taktykiem, lekarzem polowym itp. itd. Mówiąc krótko jest typowym przykładem Mary Sue. A kiedy to wiemy jesteśmy w stanie przewidzieć większość problemów jakie staną mu na drodze (razem z rozwiązaniami). W sumie w całej książce zaskoczyły mnie dwie rzeczy – na ostatnich pięciu stronach mniej więcej, przy tym jedna nie miała żadnego wpływy na fabułę (mimo że powinna) a druga jest świetnym przykładem kolejnej nielogiczności/pójścia po najmniejszej linii oporu – jak kto woli, bo interpretować można rożnie a wyjaśnianie pewnie znajdzie się w drugim tomie, którego nie tknę nawet dwumetrowym kijem.
Najpierw jest chaotycznie, potem nielogicznie, nudno i przewidywanie.
Gniot straszliwy, chociaż pomysł „kolorowego” społeczeństwa był ciekawy i z potencjałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *