(1 / 5)
Kto może ten ucieka z Zatopionych miast – zalanego wodą Waszyngtonu i okolic, które stały się areną walk między frakcjami i gangami walczącymi o terytorium. Mahalia i Mouse trafiają pod skrzydła jednego z ostatnich idealistów – doktora Mahfouza. To dzięki niemu mogą zostać w miasteczku ukrytym w dżungli, bo z sierotami wojny nikt nie chce mieć do czynienia.
Jednak spokój pryska jak bańka mydlana, kiedy w okolicy pojawia się Tool – genetycznie zmodyfikowany żołnierz – i podążająca jego tropem bojówka wysłana przez lokalnego watażkę. Po krótkiej potyczce oddział pod przymusem wciela w swoje szeregi lokalnych chłopców i Mousa.
Zatopione Miasta są częścią tego samego świata co Złomiarz, jednak są połączone tylko postacią Toola, a znajomość fabuły któregokolwiek z tomów nie jest potrzebna do zapoznania się z drugim. Zresztą Złomiarz jest przeznaczony raczej dla młodszych czytelników i jest w sumie dość pozytywną opowieścią (jak na postapo), również inaczej wprowadza czytelnika w świat.
W Zatopionych miastach lądujemy w samym środku historii i na początku trochę trudno jest się w tym świecie odnaleźć, tak jakby zabrakło pierwszej części powieści. Pojawia się dużo pytań, na które nie poznajemy odpowiedzi. Nie wiemy co doprowadziło do katastrofy? (bez tej wiedzy akurat jesteśmy w stanie przeżyć). Czemu przybyli Rozjemcy i czemu odeszli? (tu już trochę gorzej, bo wyjaśnienia są dość mętne, a jest to wątek mocno wpływający na fabułę). Czemu frakcje biją się o resztki Waszyngtonu? Po latach od katastrofy zostało tam cokolwiek godnego uwagi? Czemu ktoś walczy o zatopione miasto od, lekko licząc, kilkudziesięciu lat? Czemu wszyscy mają imiona na „M”?
Cały świat, podobnie jak w Złomiarzu, sprawia raczej wrażenie teatralnych dekoracji ustawionych tak, żeby mogła się w nich toczyć wymyślona przez autora fabuła. I który nie jest w stanie funkcjonować poza tą fabułą.
A fabuła… cóż, toczy się w ślimaczym tempie z przerwami na obrazy ze „złego świata”. Wtedy robi się brutalnie i krwawo. Autor pokazuje nieletnich żołnierzy i mechanizm tworzenia armii z dzieci, w trochę ułagodzonej wersji. Z jednej strony temat ważny, z drugiej niezbyt dobry jak na książkę dla młodzieży. Chwilami miałam wrażenie, że też będący wymówką do krwawych scen. Do tego autor często popada w łopatologiczny ton i świeci czytelnikowi po oczach tematem i wyborami bohaterów – nie tylko pokazuje, ale też wyjaśnia, co najmniej dwa razy, żeby na pewno dotarło.
Całość czytało się średnio i to nawet nie ze względu na padające gęsto trupy. A w sumie nie tylko z tego powodu. Bardzo przeszkadzało oderwanie świata od fabuły i wyrwanie bohaterów i ich historii z tego świata. Tak jakby historia toczyła się gdzieś obok, pod mikroskopem, żeby autor mógł ją czytelnikowi pokazać, a świat funkcjonował kompletnie niezależnie.
Bohaterowie też nie zachęcają ani do kibicowania im, ani do śledzenia opowieści. O Mousie nie wiemy za dużo, więc kiedy trafia do armii trudno mu kibicować i ocenić zmiany zachodzące w charakterze. Poza oczywiście faktem sytuacji, w której się znalazł, ale sympatia czytelnika mogłaby być skierowana na któregokolwiek z rekrutów. Jego los obchodzi Mahalię, która jest postacią średnio sympatyczną. Można zrozumieć jej motywację i punkt widzenia, ale podejście „po trupach do celu” sprawia, że trudno z nią sympatyzować. I kibicować kolejnym pomysłom, które skończą się mniejszą bądź większą ilością przypadkowych ofiar.
Krwawe postapo z ciężkim tematem, bohaterką której trudno kibicować i trochę niedopowiedzianym światem. Chwilami zbyt uproszczone dla dorosłego czytelnika i pewnie dla części starszej młodzieży, do której jest skierowane, też.