(0,5 / 5)
Bóg jest Francuzem. A nawet jeśli nie, to świat i tak został stworzony po francusku. Bo w żadnym innym języku teoria i opis autora nie działa, i żadna ekwilibrystyka tłumaczeniowa tu nie pomoże. Jest to niby nieistotny szczegół, ale szybko okaże się jednak ważny.
Główny bohater właśnie skończył szkołę aniołów i teraz leci do szkoły bogów, gdzie pod wodzą greckich bóstw ma się nauczyć jak kierować ludźmi.
To był pierwszy rozdział, a ja już muszę się napić. W mieście Olimp (niech żyje oryginalność!) na wyspie Aeden (niech żyje oryginalność! po raz drugi) bohaterowie uczą się różnych sztuk. Mam nadzieję, że jedną z nich nie jest architektura, bo miasto mające pola wewnątrz murów jest dość dziwnym rozwiązaniem (chyba, że to mury obronne przed stonką). A pośrodku rośnie drzewo dobra i zła (ratunku! A wąż na nim jest?). Jakby mało było pomieszania z poplątaniem i cherubinów gawędzących z Dionizosem, to kandydaci na bogów mieszkają w czymś, co przypomina rzymskie wille (nie dowiadujemy się czy niewolnicy też są częścią wyposażenia), ale mają biblioteki pełne pustych książek i TV (i barek, ja potrzebuję barku. Desperacko potrzebuję).
Wszyscy uczniowie to Francuzi (mówiłam, że Bóg jest Francuzem), chociaż jakimś cudem zaplątuje się tam Marilyn Monroe, Mata Hari i van Gogh, jako trzy niewyjaśnione wyjątki. No i mamy Marie Curie. Żadną tam Skłodowską.
Kolejne lekcje to pseudo-filozoficzny bełkot i zabawy w demiurga, a wszystko to często gęsto przeplatane cytatami z Biblii, rozważaniami bohatera i cytatami z encyklopedii. Jest to posunięte do tak absurdalnego poziomu, że jeśli ktoś krzyknie na końcu jednego rozdziału, to drugi zaczyna się encyklopedyczną definicją krzyku.
Brnęłam przez tekst na przemian klnąc i ziewając, licząc, że coś z tego wszystkiego wyniknie. Niestety nic nie wynika, przynajmniej nie w tym tomie. Nawet wątek lekko kryminalny, który pojawia się gdzieś w tle, a który bohaterowie bardzo długo ignorują, rozpływa się i ginie razem z sensem. Bo logika uciekła już dawno temu, nie jestem nawet pewna, czy w ogóle się pojawiła.
Może jakiejś doszukaliby się fani filozofii i spece od rozważań wszelakich, ale szczerze wątpię.
To nie była lektura, tylko orka na ugorze.