(2,5 / 5)
Katia jest nekromantką, która zdecydowanie na nekromantkę nie wygląda. Jest zadbana, kobieca i stroni od czerni. Poza pięknym głosem i nietypową przyjaciółką (Dorą – namiestniczką Thornu) Katię wyróżnia głównie brak szczęścia w miłości. I brak literackiego szczęścia – wszystkie opowiadania skupione na Katii były, mówiąc delikatnie, dalekie od ideału. Zobaczymy czy Katia w powieści, przy większej dawce stron, uzyska większą dawkę szczęścia – miłosnego i literackiego. Dostajemy tak naprawdę kilka wątków – tytułowe love story, intrygę kryminalną i wybory do Rady, czyli politykę w wydaniu Thornu.
Zacznijmy od polityki, bo jej jest najmniej, chociaż jest to wątek, który bardzo mocno może wpłynąć na całe uniwersum i odbić się czkawką w kolejnych tomach. Wpłynie też na życie bohaterki bardziej niż jakakolwiek randka. A cały pomysł wyborów do Rady jest potraktowany trochę jak przerwa na reklamy. Trochę to bez sensu było. Skoro już ta polityka została wprowadzona, to niech będzie opisana tak, żeby to miało sens i zgodnie z potencjalnym wpływem na wszystko dookoła, czyli trochę bardziej niż pięć akapitów na całą powieść.
Wątek kryminalny jest potraktowany mocno per noga i nikt nie stara się ukrywać, że jest tylko dodatkiem do romansu. I jak podobało mi się podejście Katii do śledztwa (również dlatego, że było całkiem inne i bardziej systematyczne od podejścia Dory), tak konsekwentne omijanie oczywistego podejrzanego zaczęło być w pewnym momencie dosyć irytujące. Podobnie jak ciągłe wspominanie o tym, że śledztwo jest niewygodne dla wielu osób, tak samo jak obecność Katii w Thornie, i kompletny brak konsekwencji jednego i drugiego w fabule.
Tytułowe Cmentarne love story jest sympatyczne. Z jednej strony mamy tu magiczny cmentarz, z drugiej faceta. Magia cmentarza jest bardzo dobrym wątkiem sama w sobie i ma doczepioną barwną postać drugoplanową. A facet… facet jest czarujący, oczywiście z tajemnicą, oczywiście plącze się tam magia. Para ma dobrą chemię, jest trochę humoru w tym romansie, trochę nieporozumień – ot, komedia romantyczna z nutką magii. Jednak… nijak nie mogę sobie przypomnieć imienia tego faceta.
Bardzo nie lubię książek z pojedynczym wątkiem biegnącym od A do Z. Jednak nie lubię też wątków wciskanych na siłę dla urozmaicenia głównej linii fabularnej, a potem porzuconych albo potraktowanych lekceważąco, jakby nie miały znaczenia, mimo że świat powieści twierdzi inaczej. Sama nie wierzę, że to mówię, ale z chęcią przehandlowałabym wzmianki polityczne albo nawet śledztwo, jeśli oznaczałoby to rozbudowę wątków obyczajowych. A właściwie obyczajowo-cmentarnych. Bo te, które się pojawiają są najlepszymi częściami książki: to, czemu rodzina Katii musiała opuścić Thorn, wątek matki i Matki, opieka nad cmentarzem. To są fragmenty, które rozbudowują i postać, i świat. Szkoda, że nie było ich więcej.
Jak to zwykle u Jadowskiej, przez tekst płynie się lekko i przyjemnie. Jednak Katia dłużyła mi się chwilami, chwilami mnie wynudziła. Były fragmenty zabawne, były klimatyczne, jednak śledztwo wlokło się zdecydowanie za długo, a polityka była w pewnym sensie wyrwana z kontekstu.
Jak na nasty tom z serii, Cmentarne love story jest dosyć przyjazne dla nowych czytelników. Co prawda postacie poboczne, zwłaszcza te tylko wspomniane, wszyscy byli Katii i ten nieszczęsny wątek polityczny mogą być trochę niejasne, bo wymagają znajomości nie tylko Heksalogii, ale też opowiadań. Ale wątek cmentarno-romansowy jest na tyle jasny i obudowany wyjaśnieniami, że nowy czytelnik nie powinien mieć najmniejszych problemów przy lekturze.
W sumie jest to klasyk Jadowskiej – lekkie, sympatyczne, nie wymaga za dużo myślenia, niektóre wątki lądują pod dywanem i jest zdecydowanie więcej tekstu niż wymaga tego treść. A jednak jestem zawiedziona, bo po przeczytaniu Koźlaczek czy Afery na tuzin rysiów spodziewałam się czegoś lepszego.
Wychodzi na to, że literacko Katia dalej nie ma szczęścia.