Ambitny regent planuje przejęcie ziem swojego bratanka. Równie ambitny mnich knuje pałacowy przewrót. Ukryty w lesie szaman eksperymentuje i współpracuje z rozbójnikami. Piękna kobieta szuka ojca dla swoich dzieci. W bramach mieszkają duchy, w górach czają się tengu.
Cesarz to zdecydowanie powieść wielowątkowa, te wymienione wyżej to dopiero wierzchołek góry lodowej. Na dodatek punkt widzenia często przeskakuje między bohaterami, a każdy z nich jest otoczony własnym zestawem postaci pobocznych. Całe szczęście autorka nadaje postaciom przydomki, dzięki czemu jest się łatwiej zorientować kto jest kim.
Gatunków również znajdziemy tu kilka: powieść o dorastaniu, przygoda, powieść drogi, szczypta mistycyzmu, trochę romansu. Całość łączy się w powieść typu: pseudo-średniowieczne fantasy z dworską intrygą, tylko że zamiast Europy mamy Japonię i demony są mniej rogate. Wątki sprawnie się łączą i przeplatają, a fabuła toczy się do przodu całkiem przyzwoicie na wszystkich frontach. Na dodatek autorka ma, jakby to ładnie ująć: pierwszorzędnego szmergla na punkcie Japonii, wie o czym pisze, więc choćby się chciało przyczepić do reaserchu, to nie ma do czego. Ba, można nawet znaleźć echa konkretnych wydarzeń historycznych.
Teoretycznie jest to książka, która powinna mi się podobać – niezła fabuła, wątki fantasy dodające klimatu i Japonia. No, ale Opowieści rodu Otori też mi się podobać powinny a wytrzymałam, zdaje się, półtora tomu i to z trudem. Cesarza czytałam na przemian klnąc i ziewając. Postacie są płaskie i papierowe, większość z nich to nawet nie archetypy a statyści, którym autorka nadała imiona. Nawet ci bohaterowie, których oczyma obserwujemy wydarzenia są nijacy i pozbawieni charakteru. Dialogi są sztywne, sztuczne, toporne i o niczym. Na dodatek są poprzetykane fragmentami narracji albo myślami postaci, które oczywiście jedno mówią a drugie myślą, ale to jeszcze nie znaczy, że trzeba czytelnikowi wszystko podawać na tacy. Efekt jest taki, że przez dłuższą chwilę byłam przekonana, że dialogów nie ma w ogóle – jest tylko narracja, która skupia się czasem na myślach bohaterów.
Język jest oszczędny, momentami wręcz prymitywny, a krótkie zdania sprawiają wrażenie pourywanych. Na dodatek autorka unika jak ognia opisów wszystkiego, co nie jest pogodą. Do tego stopnia, że trudno powiedzieć jak wyglądają bohaterowie. Zresztą pół biedy bohaterowie – z opisów nie wynika, że fabuła dzieje się w Japonii. Moja spaczona wyobraźnia sama podsuwała mi odpowiednie obrazki: brama – brama tori, wierzchnia szata – kimono, miecz – katana, ogród – ogród z Sakuteiki itp. Ale Japonii w opisach nie ma, i to nie tylko dlatego, że jakiekolwiek opisy jest trudno znaleźć. Autorka pisze brama…. a pod koniec książki (w oryginalnym wydaniu w drugim tomie) okazuje się, że faktycznie to była brama tori. Jedna z bohaterek ma lutnię, która do Kraju Kwitnącej Wiśni pasuje jak wół do karety, a dopiero jakieś trzy rozdziały później okazuje się, że to… lutnia biwa. Upss. To mniej więcej tak jakby autorka pisała „ssak wodny”, czytelnik wyobraził sobie delfina, a autorka oznajmiła trzy rozdziały później, że to jednak wydra. Jeden z niewielu opisów to opis rezydencji, który równie dobrze mógłby opisywać dom samuraja co… willę w Nowym Orleanie. Językowo książka kojarzyła mi się z konspektem powieści; zdania, które trzeba rozbudować, hasła, które powinny być opisami, dialogi, które trzeba wygładzić. Jak nadmiar opisów potrafi być irytujący, tak ich kompletny brak skutecznie zabija klimat i źle wpływa na odbiór fabuły. No bo w końcu. Jak można czytać powieść. Która jest napisana. Mniej więcej w ten sposób. Obrzydlistwo. I jak można traktować poważnie polityków, naczelnych intrygantów, którzy podobnie się wypowiadają.
Styl nie tylko nie buduje klimatu, ale też skutecznie zniechęca do (całkiem niezłej) fabuły. Najbardziej klimatyczna z całej książki jest okładka, no ale Dark Crayon wie co robi.
Historia mi się podobała i przyznaję, że da się w niej znaleźć sporo typowo japońskich elementów, jednak jednowymiarowe postacie i koszmarny styl skutecznie zniechęcają i całość czytało się po prostu źle. Nie mam najmniejszej ochoty sięgać po drugi tom, ale skoro już stoi na półce…
Polecać zdecydowanie nie będę. Nikomu.