(3 / 5)
Próby opętania kończą się tragicznie, a ofiary lądują tuż pod nosem Dory – w toruńskiej kostnicy. Oczywiście Namiestniczka nie zamierza zostawić takiej sprawy, tym bardziej, że sama prawie że staje się ofiarą, a śledztwo prowadzi prosto do piekła.
Jest to chyba najlepszy tom całej Heksalogii. Dostajemy sensowne śledztwo, jest mało Joshui i Mirona, za to na scenę wracają Witkacy i Bogna. Dostajemy kilka barwnych postaci pobocznych. A dzięki temu, że Dora ma do towarzystwa Baala i całe stado demonów, to jej siła zajebistości zostaje trochę przygaszona i czyta się ten tom zdecydowanie lepiej niż poprzednie.
Nadal wszystkie kobiety (oczywiście poza Dorą) to suki, a Miron dalej produkuje dramę i sceny zazdrości. Baal w tej wersji (bo charakter mu się zmienia między tomami) przypomina trochę Mirona z pierwszych tomów, tylko wykazuje więcej demoniczności i charakteru. Co prawda napięcie seksualne między bohaterami jest… średnio potrzebne i spokojnie całość mogłaby się bez niego obyć, ale jak wiadomo z tomów poprzednich – wszyscy faceci muszą lecieć na Dorę. Chociaż nie, nie wszyscy, o dziwo nie wszyscy lecą w tym tomie na bohaterkę, co też jest miłą odmianą.
Językowo niestety nic się nie zmieniło, wszyscy nadal mówią tak samo, nadal jest dużo kalek z angielskiego i angielskich wtrętów (tym razem moim faworytem jest „smokey hot Miron”, czyli dobrze uwędzony diabeł).
Nadnaturalne śledztwo w niemagicznym Toruniu czyta się dobrze, drugą część tego śledztwa czyta się ciut gorzej. Jest cały zestaw standardowych wad serii, ale w sumie nie ma żadnych dodatkowych. Całkiem sympatycznie się czytało.