(2 / 5)
Tym razem wraz z jesienią, poza słotami, zimnem i spadającymi liśćmi, nadchodzą też konsekwencje niedyskrecji ojca dyrektora i skutki uboczne śmierci redaktora, a razem z nimi wizja bezrobocia dla całej redakcji.
Zdesperowani pracownicy wydawnictwa JaMas postanawiają wprowadzić w życie rzucony żartem pomysł. Tak oto rodzą się warsztaty survivalowo-literackie.
W zapomnianym ośrodku wojskowym, gdzieś w środku moknącego lasu, zbiera się grono aspirujących pisarzy pod opieką eksperta od zbrodni – czyli aspiranta, eksperta od wydawania dzieła – Szumskiego zwanego Sztywnym i dodatkowo krasnoludzkiej sekretarki, który ma pilnować całego bałaganu. Do tego towarzyszy im influencer, mający zadbać o podreperowanie dobrego imienia wydawnictwa, które zostało mocno nadszarpnięte przez wydarzenia z poprzedniego tomu.
Fajnie było poczytać ponownie o perypetiach znanych bohaterów i ponownie dostać wgląd w różne szajby bohaterów – zaczynając od nieogarniętego ojca dyrektora, przez redakcyjną rozmemłaną lilię, po brodatą sekretarkę. Niestety nowi bohaterowie nie zdobyli mojej sympatii, trochę dlatego że są to typy dosyć antypatyczne, a trochę dlatego, że są raczej ucieleśnieniem różnych podejść do pisania i pewnych archetypów współczesnych twórców niż pełnowymiarowymi postaciami.
Poza tym… niespecjalnie jest to kryminał, bardziej coś pomiędzy groteską a paszkwilem. Obrywa się tu wszystkim: influencerom, wydawnictwom, autorom, tym znanym i tym początkującym.
Jest o szajbach i przesądach autorów, o social mediach, lansie, instagramie, oczekiwaniach wydawnictwa, oczekiwaniach debiutantów i wszystkim pomiędzy. Jest też przepiękny monolog o porno w literaturze. Brak tylko zasięgu i trupa.
A kiedy trup w końcu się pojawia, sprawa zostaje rozwiązana zdecydowanie za szybko, jeśli brać pod uwagę ile trzeba było na nią czekać. Dostajemy więc sporo rozważań kryminalnych, jeszcze więcej wydawniczych, ale samego kryminału jest tu niewiele. Humor niestety nie jest oparty na znęcaniu się nad językiem polskim czy na literackich skojarzeniach i lekkiej abstrakcji, jak to u Kisiel bywało. Jest tu więcej znęcania się nad literatami, mediami społecznościowymi i zderzeniem oczekiwań z rzeczywistością, a całość idzie raczej w stronę groteski niż zabaw językiem.
Chwilami bawiłam się świetnie, chwilami nudziłam. Czytało się lekko, łatwo i przyjemnie, ale im bliżej końca, tym bardziej brakowało mi bardziej standardowego podejścia Marty Kisiel do komedii i kryminału. Ze wszystkich kryminałów autorki ten zdecydowanie podobał mi się najmniej.
Z chęcią będę wracać do serii z Tereską, ale w progi wydawnictwa JaMas raczej ponownie wstępować nie będę.