Pustynno-górzysta planeta Dżahan, na której my-Ziemianie jesteśmy Obcy. Planeta trochę zacofana i niezbyt ciekawa gdyby nie czars, czyli jedyny towar, którym zainteresowani są obcy przybysze.
Trójka książąt dostaje zadanie utworzenia szlaku handlowego przez góry. Dowolną metodą. A że góry są zamieszkane przez wojowniczych i mało chętnych do współpracy górali, to metoda zostaje tylko jedna…
Trzech młodzieńców dosyć szybko przekonuje się, że wojna to nie chwała i wymachiwanie szabelką, a że każdy z nich specjalizuje się w czym innym, to mamy okazję obejrzeć akcję z kilku perspektyw. Do tego mamy ciekawy zestaw postaci drugoplanowych – miejscowych i Obcych i …. drugi wątek – partyzantów walczących z żołnierzami mniej technologicznymi metodami.
Po obu stronach mamy barwne postacie, a autorka ciekawie wykorzystuje mentalność bohaterów i różne technologie do pokazania różnych typów działań zbrojnych i problemów wojny z perspektywy wojska. I akcji militarnych jest tu naprawdę dużo, owszem różnorodnych i ciężko się przy nich nudzić, ale cała reszta jest (przynajmniej objętościowo) tylko dodatkiem. Głównym motywem jest powieść drogi. Dostajemy też szczyptę intryg i działań propagandowych. Ale mamy też romans, w wersji bardzo minimalistycznej i dobrze pasującej do reszty książki.
Więc w czym problem? Poza automatycznymi skojarzeniami z Diuną? Po pierwsze w braku tła – nie wiemy wystarczająco dużo o historii planety, a o tym jakim cudem wylądowali na niej Obcy, czego szukali i jak znaleźli czars nie wiemy kompletnie nic. Ale to jeszcze bym mogła wybaczyć.
To czego przeboleć nie mogę, to kompletny brak science i to, że fiction też jest mocno symboliczne w tym teoretycznie science fiction. Dżahan to Afganistan – ze skłóconymi plemionami, zwyczajami, religią i konfliktami. I dostajemy dzięki temu wojnę w Afganistanie, która nawet nie stara się udawać, że jest czymś innym. Znajome widoki, techniki wojskowe, nawet sprzęt wygląda znajomo. Brak tła historycznego też nie pomaga – Obcy po prostu są i dostarczają ziemski sprzęt, żeby krajobraz był trochę inny, ale zabawki te same.
Nie jest to zła książka. Język jest lekki, czytelnik nie jest zarzucony niezrozumiałym żargonem, akcja toczy się wartko i solidną cegłę czyta się przyjemnie i szybko. Postacie się rozwijają i dadzą się lubić. Ba! Autorce nawet udało się solidnie mnie zaskoczyć. No i wojna jest opisana przez kogoś kto ją przeżył i kto się orientuje jak wygląda życie żołnierza.
Niestety brakowało mi dość mocno mniej militarnych fragmentów do dopełnienia historii. I, no cóż, to jest Afganistan. A jeśli zabieram się za military SF, to bym chciała żeby to było military SF, a nie powieść wojenna.