Kucenty Magdalena – Zodiaki. Genokracja

2 out of 5 stars (2 / 5)
Podobał mi się Koziorożec i Smok opublikowany w Smokopolitanie. Liczyłam na to, że Zodiaki też mi się spodobają i przy okazji rozbudują trochę stworzony przez autorkę świat.
Niestety nic z tego. I to na obu frontach.
Dostajemy cztery długie opowiadania (plus dwa króciutkie interludia i epilog). Tylko, że dwa pierwsze, czyli Koziorożec i Smok oraz Paradoks Bliźniąt, były wcześniej publikowane w Smokopolitanie i na stronie zina można je sobie ściągnąć. Kolejne dwa to najdłuższe opowiadania angażujące wszystkich poznanych wcześniej bohaterów i tekst skupiony na Sagicie – kolejnym Zodiaku. Z jednej strony fajnie, że nowi czytelnicy dostają wszystko w jednym pakiecie, z drugiej – część z czytelników zyskuje tylko dwa opowiadania.
Niestety świat nadal jest problemem i zamiast być coraz mniejszym jest coraz większym niedomówieniem. Kiedy dostajemy kolejną informację, kolejny drobny fragment układanki, sprawia on, że zamiast odpowiedzi dostajemy jeszcze więcej pytań. Niedopowiedzeń jest zdecydowanie za dużo – nie jest to poziom tajemniczego świata, o którym dowiadujemy się coraz więcej wraz z rozwojem fabuły. Jest to raczej zbitek obrazków powyrywanych z wizji przyszłości, które nie chcą się ze sobą łączyć. Tu miasto-polis rodem z Ergo Proxy, tam elita zajmujących się nie wiadomo czym genokratów (których bogactwa i władza nie są nijak wyjaśnione), tu wieże laboratoryjno-korporacyjne (trochę Alita), gdzie indziej miasto funkcjonujące w próżni (ale jednak okazuje się, że istnieją dyplomaci, bo są akurat w fabule potrzebni), a za murem mutanci i „nieczyści” (to też już było, wiele razy). A jakby tego było mało, to mamy jeszcze bogów i wyrocznie. Eh…
Nietypowe umiejętności bohaterów wynagradzałyby niedopowiedzenia świata, gdyby nie kolejny problem, czyli fabuła. A w zasadzie jej brak. Ok, może nie tyle brak, bo każde z opowiadań to jedna historia i wewnątrz opowiadań cele bohaterów są w miarę jasne. Ale brak jest jakiejś… myśli przewodniej. Do czego to wszystko miało prowadzić? Jest to rzeczywistość czy symulacja? Po co są Zodiaki? Czemu zostały stworzone? Bo nie dla pieniędzy, intrygi czy władzy. Opowiadania nie mają z tym nic wspólnego. Więc po co? Czemu mają mnie interesować problemy bohaterów, skoro ich historie nie wpływają na nikogo innego poza nimi samymi? Nie mają znaczenia dla świata przedstawionego, ani nawet dla polis. Jaki był cel? Bo ostanie opowiadanie sugeruje, że jakiś jednak był… Czemu te teksty zostały zestawione razem i pokazane czytelnikowi? Bo fajna idea na jeden epizod, która sprawdza się na poziomie pojedynczego opowiadania, to trochę za mało w przypadku książki, która nie jest antologią.
Drugim problemem jest język. Z jednej strony bohaterowie sprawiają wrażenie infantylnych, z drugiej przekleństwa sypią się gęsto i na dodatek w dość losowych miejscach. A wszystko to jest przetykane kompletnie niepotrzebnymi scenami seksu, odniesieniami do seksu i myślami o seksie.
Plusem jest to, co zwracało uwagę już w pierwszych dwóch opowiadaniach – ciekawe podejście do świata przyszłości idące w inną stronę niż gadżety, hakerzy, technologie i wszczepy. Wspomniane już nietypowe umiejętności postaci i to, że bohaterowie są wynikami eksperymentów. Jednak brakuje trochę jakichś refleksji z tym związanych – z wolnością postaci, ich prawami, możliwością decydowania o sobie, transhumanizmem. Część tematów jest lekko zasygnalizowana, ale nazwanie Zodiaków biopunkiem to spora przesada, bo element punku na dobrą sprawę nie istnieje.
Pomysł był fajny, ale wykonaniu niestety brakuje spójności, wspólnego celu, jakiejś głębi i znaczenia. Może jednak porządne science-fiction powinno mieć koło tysiąca stron, bo na czterystu z kawałkiem nawet w oparciu od dobry pomysł i nienajgorsze wykonanie nie działa za dobrze. Tak jakby brakowało stron, żeby rozbudować świat, pokazać jego założenia, rozbudować poboczne postacie i przede wszystkim pokazać czytelnikowi, po co to wszystko było.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *