Średniowiecze; dość podobne do tego znanego z kart historii. Bez magii i kapłanów dawnych bogów, z zatłoczonymi zajazdami, przesądnymi chłopami i pobożnym ludem, który poza Jedynym boi się głównie Inkwizytorów.
Prągowski pokazuje nam świat bardzo podobny do naszego, w którym religia podobnie jak u Piekary różni się jednym, ale dość istotnym szczegółem – tu syn Boga nie zszedł z krzyża, żeby pokarać krzywdzicieli ogniem i mieczem, ale w ogóle nie zgodził się zostać męczennikiem. Ojciec więc przeklął jedynego syna i pokarał go nieśmiertelnością. A potem postarał się o córkę, która zastąpiła brata w roli wybawiciela. Książka to tak naprawdę cztery (dość długie) opowiadania o losach Hedaarda zaczynające się w wczesnym pseudo-średniowieczu i kończące w późnym. Główny bohater to długowłosy charakternik z blizną na gębie, świetny w łóżku i w mieczu – ot wypisz-wymaluj Geralt, tylko z potworami nie walczy, bo ich w tym świecie nie ma. Wygląda to jak wiedźmin w świecie Inkwizytora (tym bardziej ze Hed w jednym z opowiadań jest inkwizytorem), czyli trudno się doszukiwać czegoś oryginalnego i cały czas miałam wrażenie, że czytam fanfiction, tylko trudno było powiedzieć czy twórczość Piekary czy Sapkowskiego. Na dodatek pod koniec powieści bohater zaczyna drażnić siłą swojej zajebistości, co w tym przypadku jest, wyjątkowo, uzasadnione, ale i tak irytuje, a bohater szybko zaczyna być przerysowany. Plusem powieści jest język – solidny, z równym stylem bez kwiatków i głupawek. Tytułowe opowiadanie ma ciekawy klimat i niezłą fabułę, w którą autor niestety upchnął stada bohaterów i kilka wątków, które od tego nadmiaru ledwo mieszczą się w opowiadaniu, przez co sprawia ono wrażenie przeładowanego, ale mnie czytało się je najlepiej.
Dobry język, świat typu: fanfiction, fabuła albo przeładowana albo przewidywalna i niezły klimat.
W sumie jest to lekki gniot, ale z chęcią sięgnę po następną książkę autora o ile tylko zmieni świat i bohatera, bo potencjału jest sporo.
—————————————————————————————————————————————————– by Atisza ———-
W przeciwieństwie do przedmówczyni nie miałam skojarzeń z Geraltem. Miałam za to z … Nieśmiertelnym. Zwłaszcza drugie opowiadanie o spotkaniu Heda z własnym potomkiem było bardzo “w klimatach”. Generalnie odniosłam zaś wrażenie, że autor nie za bardzo wie jaki ten jego bohater powinien być i z opowiadania na opowiadanie go zmienia. W pierwszym mamy Heda – podobno zbuntowanego syna bożego, na pewno za to osobę która przynosi nieszczęście wszystkim wokoło. (Na tym głownie polegała jego boskość w pierwszym opowiadaniu.. Facet chodzi z kwaśną miną, wszyscy dookoła niego chodzą z kwaśnymi minami, zdecydowana większość chce mu sprawić łomot….). W drugim opowiadaniu mamy Heda warlorda, który po raz kolejny usiłuje sobie ułożyć życie. Życie jak wiadomo ma to do siebie, że najczęściej ułożyć się nie da, a jak jeszcze nad kimś ciąży klątwa, to figa z makiem gwarantowana. Ciekawe, że wielce inteligentny i utalentowany boży synalek jakoś tego nie wiedział. W trzecim opowiadaniu oglądamy Heda inkwizytora – detektywa. Tu najbardziej objawia się wiedza i boskość naszego bohatera oraz jego rozliczne talenta. W czwartym opowiadaniu mamy…. bełkot. Jakieś strzępki, jakieś urywki które w zamyśle zapewne miały być śmieszne. Są nudne i nie za bardzo wiadomo z jakiego to powodu znalazły się w książce. Wydawcy brakowało do arkusza wydawniczego? Za wierszówkę płacili autorowi czy ki czort? Tak czy inaczej w każdym z opowiadań mamy Heda coraz bardziej nadętego, nudnego, nieprzyjemnego. Podsumowując: nieciekawy bohater, zagubiony we własnych pomysłach autor, oraz… koszmar nad koszmary: mickiewiczowskie dziady w wykonaniu pana Pągowskiego.
Gniot który całkiem dosłownie może się przyśnić ( mnie się przyśniło i nie był to fajny sen)