
(3,5 / 5)
Magia to niby fajna sprawa. Ale jak się ją zacznie zestawiać z elementami realizmu, to robi się bardziej skomplikowana. Bo a nuż wyjdzie, że trzeba od magii zapłacić podatek. Albo zdać magiczną maturę skrzyżowaną z prawem jazdy, czyli dostać tytułową licencję, żeby w ogóle móc z magii korzystać.
I autorka zaczynając od tego w sumie prostego pomysłu, buduje historię Arlety, która desperacko będzie się starać zdać poprawkę. Co nie będzie łatwe, bo dziewczyna ma pecha, albo raczej Pecha, i to rozmiarów epickich.
Trzeba przyznać, że jest to debiut zaskakujący zdecydowanie pozytywnie i kilka fajnych rzeczy się w fabule dzieje.
Słowiański bestiariusz i klimat są wplecione we współczesną magię i współczesny świat w sposób lekki i niewymuszony. Elementy fantastyczne wypadają bardzo naturalnie i łatwo w nie uwierzyć bez konieczności obudowywania świata dużą ilością wyjaśnień. Pod tym względem Licencja trochę przypomina Koźlaczki Jadowskiej. Jednak świat Arlety jest bardziej rozbudowany i autorka dokłada kilka dobrze przemyślanych wyjaśnień jak ten świat działa i dlaczego. I dlaczego bohaterce tak desperacko jest potrzebny kontakt z magią.
Przyjaciółki pechowej dziewczyny nie są jej cieniami i nie służą tylko pokazaniu, że Arleta jest fajna, co się często gęsto w książkach zdarza. Są całkiem normalne (jak na czarownice) i mają swoje życie, marzenia i kariery, jednak są też obecne w życiu przyjaciółki. Znaczy jednak da się opisać przyjaźń w urban fantasy, hurra!
No i romans. W końcu romans nie jest jedynym i najważniejszym priorytetem żadnego z bohaterów. Jakie to było odświeżające.
Krótko mówiąc – może i rewolucji nie ma, ale zdecydowanie nie ma powielania schematów i najbardziej wkurzających motywów, jakie się ostatnio często trafiają. Na dodatek bohaterka jest sympatyczna, bardzo zwyczajna (poza Pechem), a równocześnie nie jest nudna i chce się jej kibicować. Są też bardzo radosne pomysły w postaci Impa i Stefana. Za Stefana jest dodatkowe pół gwiazdki.
Jak przystało na Koszmarnego Komentatora muszę wygrzebać jakieś wady. Przyznaję, że musiałam się tym razem chwilę zastanowić. Po pierwsze – bohaterowie chwilami zachowują się trochę zbyt infantylnie, jak na te nominalne 20 lat, które mają. A po drugie – rozwiązanie głównego wątku fabularnego jest przeciągane trochę na siłę i po skończonej lekturze szybko dochodzi się do wniosku, że wszyscy zainteresowani powinni na to wpaść wcześniej.
Licencja to lekkie humorystyczne urban fantasy, które nie powiela schematów ani błędów gatunku. Nie jest to książka, która wstrząśnie światem czytelnika, ani nie zrobi rewolucji literackiej. Ale jest to tylko albo aż – bo to się w sumie rzadko zdarza – solidnie napisany i przemyślany kawałek lekkiej lektury na wieczór.
Bardzo dobry debiut. Jak autorka wyprodukuje coś jeszcze, to z chęcią się zainteresuję.