Kiedy zabrałam się za Blondynkę miałam nadzieję, że nie jest to rozbudowana wersja opowiadania ze zbioru 2012. Na szczęście okazało się, że miał to być opis podróży przez Gwatemalę, owszem inspirowany historią Majów, ich biblią i kalendarzem, ale bez pałętających się postaci historycznych z różnych okresów.
Dlaczego miał być, a nie jest? Bo Gwatemali w tym wszystkim jak kot napłakał. Jakieś trzy czwarte książki to zmyślone historie, próby fabularyzacji (irytujące, nieśmieszne i nie wnoszące niczego), wywody pseudofilozoficzne autorki, która skacze z tematu na temat (od mycia rąk i filozofii nierezerwowania hoteli, po teorię, że współcześni mordercy są kapłanami Majów, którzy ratują świat składając ofiary). Do tego rozważania w typie Coelho, teorie związane z Atlantydą i kryształowymi czaszkami.
Resztę można podzielić mniej więcej na dwie części. Jedna, to opisy hotelowych pokoi i dworców, które mogłyby być ciekawe, jeśli byłyby podane w trochę innych proporcjach. A druga, to informacje o Gwatemali – rytuały i kultura Indian, kościoły, tradycje obchodzenia Wielkanocy.
Całości towarzyszą piękne zdjęcia, które pobudzają ciekawość, ale niestety nie mają wiele wspólnego z treścią, a kiedy mają to wyjaśnienie ogranicza się często do jednego zdania.
Blondynka, jaguar i tajemnica kojarzy się raczej z ciągiem świadomości zapisanym podczas podróży, niż z książką o Gwatemali – informacji i faktów jest naprawdę niewiele.
Gniot z ładnymi zdjęciami.