(2 / 5)
Victor ucieka z więzienia i ma tylko jeden cel – znaleźć Eliego.
Towarzyszy mu Mitch – też uciekinier i Sydney – tajemnicza, spotkana przypadkiem dziewczyna.
Miałam nieodparte wrażenie, że czytam komiks przerobiony na prozę. Tak konkretniej X-menów w wersji Noir, czyli spin-offie, pokazującym czym byliby bez supermocy, ale za to z konkretnymi zaburzeniami. Co prawda bohaterowie Nikczemnych nie są zwyczajni, ale tak do końca normalni też nie są. Przypominają raczej Spocka skrzyżowanego z Dexterem i Magneto – logiczni, ambitni, bezwzględni i mocno psychopatyczno-socjopatyczni. I mający tylko jeden cel.
A takich bohaterów kiepsko się czyta, zawłaszcza jeśli nie mają obok innej osobowości działającej na zasadzie kontrastu (Sherlock & Moriarty). Tym bardziej, że nie są to standardowe antypatyczne czarne czy szare charaktery (jak u Abercrombiego na przykład). Oni mają cel i zero emocji. Przez co ma się wrażenie, że śledzimy jednowymiarowe monotematyczne wycinanki z kartonu. Nudne to trochę jest.
Fabuła jest… prosta jak konstrukcja cepa, a zakończenie da się dość szybko przewidzieć. Ale całość ratuje konstrukcja. Współczesne działania Victora są przeplatane retrospekcjami ze studiów. Te retrospekcje, co prawda, trochę spowalniają akcję, ale to tam jest ukryty charakter bohaterów i chociaż minimalny suspens. Czasy studenckie Eliego i Victora to plany, dyskusje, rywalizacja ambicji i trochę seksualnego napięcia. I to działa; dzięki temu, mimo że bohaterom już wtedy było dość daleko od standardowego zestawu emocji, ma się wrażenie, że dostajemy zdecydowanie bardziej złożone postacie. Najciekawsza była w sumie drugoplanowa Sydney, która mimo nadprzyrodzonych zdolności zachowuje się jak normalna nastolatka.
Powieści Schwab są wychwalane na lewo i prawo, mnie jakoś nie porwało. Może miałam za wysokie oczekiwania, może zakończenie było zbyt proste do przewidzenia, może to kwestia fabuły opartej na niezbyt oryginalnym pomyśle. Czy też dlatego, że przez cały czas autorka ze wszystkich sił starała się mnie przekonać, że jej bohaterowie są zuuuem wcielonym i mhrrook wręcz z nich kapie, a ja widzę tylko klisze z amerykańskich komiksów. Drugi tom przeczytam tylko dlatego, że już stoi na półce, inaczej pewnie serię skończyłabym na Nikczemnych.