Sięgnęłam po Lennarta i mopsa bo szukałam jakiegoś urban fantasy, które być może będzie zabawne i które, przede wszystkim, będzie jednotomowe. Niestety – pudło, wydawnictwo bardzo starannie pomija informację, że jest to początek serii.
Lennart jest szczęśliwym korpoludkiem – płacą mu dużo, odnosi sukcesy, uważa że jego szef stąpa po wodzie i jeszcze lubi swoją pracę. Jednak kłopoty na wszystkich frontach zaczynają się kiedy natyka się na kataryniarza w czerwonym fraku. Traci pracę, jego dziewczyna znika, a sąsiad zostawia mu w spadku starego mopsa.
To, że powieść nie dzieje się w Stanach, ani nawet w kraju anglojęzycznym, było miłą odmianą i było dość mocno odczuwalne – zwłaszcza jeśli chodzi o klimat i drobne szczegóły. Dorosły bohater z w miarę poukładanym życiem też był zdecydowanie miłym zaskoczeniem. Szkoda tylko, że wiek bohatera trochę kłócił się z prostą i przewidywalną fabułką, która pasowałyby raczej do powieści skierowanej do młodszej młodzieży. Tym bardziej, że klimat całości jest mocno baśniowy. I jak lubię takie klimaty i pierwsze rozdziały dały mi sporo frajdy, tak potem klimat, fabuła i bohater trochę zaczęli się rozjeżdżać i autor do końca nie przekonał mnie, że tworzą sensowną całość.
Nie dość, że cała książka jest tak naprawdę wstępem do kolejnych tomów, to jeszcze sama ciągnie się niemiłosiernie – pełno tu dłużyzn i rozwlekłych opisów prostych czynności. Niby można opisać tak fascynującą i niezwykłą czynność jak zjedzenie obiadu i wyszukanie informacji w sieci na dwa akapity. Ale po co, skoro starczyłyby dwa zdania. Do tego autor miał chyba alergię na przecinki, bo dosyć trudno byłoby w całej książce znaleźć zdanie złożone. Co nie tylko nie za dobrze wpływa na klimat i tempo powieści, ale też, po raz kolejny, sugerowałoby literaturę skierowaną do młodszego czytelnika.
Poza Lennartem nie ma w sumie innych bohaterów, jest tło. O ile tło płci męskiej jest dość mocno sztampowo-archetypiczne, to tło płci żeńskiej woła o pomstę do nieba. Tak przedmiotowo traktowanych, chodzących stereotypów chyba jeszcze nie spotkałam we współczesnej literaturze. Całe szczęście scenki z jakimkolwiek z bohaterów mocno pobocznych (bo trudno powiedzieć, że drugoplanowych) nie są za częste i nie rzucają się za bardzo w oczy.
Nudnawe, męczące i niezbyt oryginalne (poza lokalizacją) czytadło. Można sobie darować, chyba że ktoś szuka czegoś usypiającego.