(2 / 5)
Rok 1905. Japonia podbija coraz większe terytoria. Zaniepokojone i zdesperowane mocarstwa zawiązują sojusz i ruszają do ataku na Tokio. Ataku za pomocą podniebnej armady, gdzie wśród załogantów jest też Andrzej Horodyński.
Zgasić słońce, to podręcznikowy przykład stwierdzenia, że miłe są złego początki. Pierwsze sto stron to bardzo dobrze opisana podniebna bitwa w klimacie steampunka. Mamy tonę klimatu, dobre tempo i lekkie zwroty akcji w odpowiednich momentach. Nawet zmianę perspektywy dostajemy i raz możemy obserwować walkę z wnętrza statku, a raz cały plan bitwy. Jest tu wszystko, co być powinno i jeszcze trochę. Czyta się bardzo dobrze, a akcja wciąga, mimo że na tym etapie nie wiemy za dużo.
A potem, cóż.. potem im dalej, tym gorzej.
Najpierw autor serwuje nam ugrzecznioną wersję literatury obozowej. Kiedy w końcu w fabule pojawia się zapowiadany na okładce Piłsudski i docieramy do głównego wątku, ten zamiast zostać motorem akcji zostaje gwoździem do trumny.
Część „naziemna” jest mecząca, nudna i przegadana. Intryga na małą skalę jest strasznie naiwna, na większą skalę kojarzy się z bardzo kiepską, zeszytową powieścią szpiegowską. Kiedy już fabuła załapie jako taki rytm i poturla się niemrawo do przodu, to i tak jest co chwilę przerywana – a to retrospekcją, a to ekspozycją, a to sztuką teatralną będącą ekspozycją. Albo gadulstwem.
Bohaterowie są trudni do zniesienia. Piłsudski jest pozbawiony charyzmy i dosyć nieporadny w tym, co stara się osiągnąć. Japończycy są przerysowani. Wszyscy. Główny bohater jest durny i naiwny, co jeszcze dałoby się wytłumaczyć, ale jest też nijaki i pozbawiony charakteru, a to już jest trudne do zniesienia. Trzecioosobowa narracja początkowo wydawała mi się dziwnym wyborem, bo Zgasić słońce pod względem fabuły i bohatera to typowa młodzieżówka. Ale trudno byłoby tu wprowadzić narrację pierwszoosobową, bo główny bohater raczej nie wykazuje się myśleniem. I ciężko byłoby wtedy udawać, że Naczelnik jest kimś więcej niż bohaterem mocno drugoplanowym.
Sam świat początkowo barwny i ciekawy szybko przestaje taki być. Im więcej szczegółów podaje autor, tym robi się gorzej. Przy bliższym poznaniu technologia robi się bez sensu, a mitologia pojawia się gdzieś w retrospekcjach i nie ma zbytniego znaczenia dla dalszej fabuły. Cały klimat działający świetnie w scenach początkowych rozmywa się i znika. Zamiast tego dostajemy obrazki w stylu „Europejczycy w egzotycznej Japonii”, które są zbyt przerysowane, żeby wzbudzić zainteresowanie czy zbudować jakiś klimat.
Początkowa świetna lektura szybko zmieniła się w nudną, kiepską i przerysowaną pseudo-intrygę szpiegowską. Którą doczytałam głównie dlatego, żeby ze spokojnym sumieniem napisać recenzję. Szkoda, bo zapowiadało się i oryginalnie, i ciekawie. Druga gwiazdka jest tylko za początkowe sto stron. Odradzam zdecydowanie.