Przyznam wam się: ta recenzja mogła w ogóle nie powstać.
Co prawda Łukjanienkę wspominam raczej dobrze, ale po ostatnim numerze z odcinaniem kuponów który odwalił – a który to numer nadal straszy mnie z półki zjadliwie pomarańczową okładką – podchodziłem do tej pozycji jak pies do jeża. Z drugiej strony, miało być gdybanie.
Pogdybać sobie sam lubię, a autorów rosyjskich za pomysły co najmniej niekonwencjonalne oraz magiczne podejście do rzeczywistości chwaliłem już nie raz. Nie oceniać Metallicy po St Anger a autora po ostatnim wygłupie to filozofia ułatwiająca życie i obniżająca ciśnienie, rzekłem sobie więc “raz kozie śmierć” i zabrałem się do lektury.
Głowę podniosłem cztery godziny później… Czytaj dalej »