Wirus KDH wybił większość ludzkości. Niedobitki żyją w odizolowanych miastach, składających się głównie ze slumsów. Porządku pilnuje KORP – trochę korporacja, trochę prywatna policja. I wszystko byłoby jak po standardowej zarazie, tylko że nosiciele wirusa po śmierci wracają – restartują.
Restarty są szybsze, silniejsze i bardziej wytrzymałe, mają też zdolność regeneracji. Niestety restartowani dorośli są szaleni, a nastolatkowie są wykorzystywani przez KORP do brudnej roboty. Restart jest tym silniejszy i tym mniej ma uczuć, im dłużej pozostawał martwy, więc Wren 178 to praktycznie biologiczny terminator. Tylko, że siedemnastoletni. Wysoki numer i umiejętności sprawiają, że mimo zamknięcia żyje się jej całkiem nieźle, dopóki nie trafia na Calluma 22 – wiecznie uśmiechniętego, zbyt człowieczego nowego.
Pomysł wyjściowy był fajny – może nie szalenie oryginalny, ale ciekawy i miał swój klimat. Inteligentne, starzejące się zombie, naszkicowany, ale sensowny świat po zarazie i funkcjonowanie KORPu dawały razem całkiem przyjemną mieszankę. A socjopatyczna protagonistka była miłym dodatkiem.
Niestety potem pojawia się wątek romantyczny i wszystko się sypie. Szybko i spektakularnie. A dałoby się to poprowadzić bez romansu. Dałoby się pokazać zakochanego faceta i zimną dziewczynę. W najgorszym wypadku dałoby się te uczucia jakoś wprowadzić z zachowaniem resztek sensu. A tymczasem autorka działa równie subtelnie co uderzenie pioruna i od kopa Wren ma wszystkie uczucia. A w zasadzie nie wszystkie a tak połowę, bo po pięciu latach strzelania do ludzi dziewczę nie ma wyrzutów sumienia, ale za to ma rumieńce. I od teraz zrobi wszystko dla ukochanego. Charakter bohaterów też nie pomaga w uwierzeniu w tę miłość ex machina. Wren to wyszkolony żołnierz – jest silna, bezwzględna i racjonalna do bólu. Callum jest naiwny, potyka się o własne nogi i co chwilę trzeba go ratować. Jego jedyną cechą, przypominaną co rusz przez autorkę, jest uśmiech. Zawsze i niezależnie od okoliczności ten typ się uśmiecha; momentami jest to solidny przejaw braku instynktu samozachowawczego. Bohaterka też chyba nie wie co w nim widzi – ot kocha go i już.
Główni bohaterowie są nijacy, jednowymiarowi i na dodatek te resztki charakteru, które przejawiają zostaną zaprzeczone przez romans. Drugoplanowi bohaterowie są tylko tłem, a ci którzy mają większe znaczenie (i doczekali się też imion) wydają się ciekawsi niż nasze gołąbki.
Akcja jest poprowadzona od punku A do B bez większych przeszkód czy zaskoczeń, również bez napięcia za to z solidną dozą przewidywalności. A finał, który miał być wielką, zaplanowaną i niebezpieczną akcją okazał się kompletnie pozbawionym napięcia, nudnym spacerem po parku.
Kolejna książka z cyklu „miłe są złego początki” – tym razem dobita przez romans.
Protagonista jest kandydatem do tytułu: najbardziej nijaki i jednowymiarowy facet roku. Główna bohaterka jest również w czołówce nominacji do kategorii żeńskiej.
Książkę czyta się szybko i bez większych zgrzytów językowych – duża ilość dialogów, proste, krótkie zdania i brak kwiatków. Jednak zdania składające się z (w większości) maksymalnie pięciu słów w książce dla 15-17 latków (czyli powiedzmy, że równolatków bohaterów) …ajaj. Pierwsze tomy Harrego Pottera są bardziej skomplikowane językowo.
Początek był fajny, a potem było już tylko gorzej. Gniot.