Agata postanawia dopomóc swoim zszarganym nerwom, rzuca pracę redaktorki i zatrudnia się w osiedlowym przedszkolu. Jak się można spodziewać, w przedszkolu poza zbuntowanymi przedszkolakami można natknąć się na coś niezwykłego. Tym razem są to demony. I w sumie nie wiadomo co jest gorsze – czy oficjalni wychowankowie przybytku, czy ci tajni.
Już pierwsza decyzja bohaterki każe mocno powątpiewać w jej umiejętność logicznego myślenia i osąd rzeczywistości. Mam pecha, podobnie jak bohaterka, mieszkać koło przedszkola. I byłoby to ostatnie miejsce, w którym bym się zatrudniła szukając spokoju i ukojenia dla nerwów. Już nocna knajpa dla fanów ciężkiego metalu brzmi jak lepszy pomysł.
Trudno powiedzieć, czy jest to wina permanentnego kaca i nadmiaru cukru, biorąc pod uwagę, że bohaterka żywi się tylko czekoladą i piwem, czy Agata po prostu nie ogarnia rzeczywistości, ale sensownych decyzji nie podejmuje w sumie nigdy.
Przyznaję, że liczyłam na to, że główne miejsce akcji dostarczy sporo humoru. Ale jeśli ten humor był, to zdecydowanie nie jestem z nim kompatybilna. Za to pojawiło się sporo scen, które były lekko żenujące i równie sporo „słodko-pierdzących” – słodkie dzieciaczki, niu, niu, niu… Tja, słodkie dzieciaczki podpalające kolegów i wzywające demony. Cud, miód doprawdy.
Jakby tego było mało, autorka serwuje czytelnikowi parę radosnych tez, po których zostaje tylko złapanie się za głowę. Bo w końcu każda kobieta ma obowiązek kochać wszystkie dzieci. A ludzie, którzy są niezbyt sympatycznymi dorosłymi po prostu mieli trudne dzieciństwo. Taaa, zapewne. W obu przypadkach. Nie pamiętam czy te stwierdzenia padają w narracji, czy wygłasza te prawdy objawione któraś z postaci, ale na pewno nie ma do nich większego komentarza.
Jednak najgorszy ze wszystkiego jest chaos i to nie ten panujący w przedszkolu, tylko fabularny. Tak naprawdę nie wiemy o co chodzi i o jaką stawkę toczy się gra. I jest to niewiedza nie tylko męcząca, ale też skutecznie zniechęcająca do zainteresowania się przebiegiem wydarzeń i kibicowania komukolwiek. Zresztą i bez tego trudno by było komukolwiek kibicować. Bohaterowie są albo kompletnie nijacy, albo mocno niesympatyczni. Agata na ich tle nie wyróżnia się jakoś specjalnie pozytywnie, jest nieogarnięta, nijaka i skora do wyciągania szybkich i bezsensownych wniosków, a większość spotkanych postaci traktuje z pogardą. Na dodatek instynkt zachowawczy ma równie mocno rozwinięty, co bohaterki horrorów i równie wiele sprawczości – wydarzenia jej się przydarzają, a ona sama nawet nie próbuje w żaden sposób wpływać na to, co się dzieje.
Kiedy już przebrniemy przez rozważania bohaterki (trudne do zniesienia), dialogi (przypominające pyskówki na szkolnych korytarzach), rozpływanie się nad dziećmi (mało adekwatne do sytuacji) i znajdziemy w tym wszystkim fragmenty fabuły, to bardzo szybko okazuje się, że rozsądek i logika opuściły nie tylko Agatę, ale generalnie wszystkich bohaterów. I że magia powinna łatać dziury w fabule albo wystarczyć zamiast fabuły, w sumie trudno powiedzieć.
Pomysł miał potencjał, o dziwo miała go też nieogarnięta, niemagiczna bohaterka. Ale wykonanie, tempo akcji, bohaterowie, dialogi, serwowanie informacji czytelnikowi – to wszystko poległo na całej linii. I zamiast urban fantasy w klimacie słowiańskim dostajemy gniota, w którym gościnnie występuje słowiańska mitologia.
Recenzję drugiego tomu można znaleść tu: To nie jest kraj…