(1 / 5)Sławek Staszewski prowadzi śledztwo w sprawie… śledztwa. Dziwna, archiwalna sprawa ciągnie się przez trzy ustroje polityczne i kilka dekad historii Wrocławia.
Wrocław, jak to u Ziemiańskiego, może być uznany za jednego z bohaterów powieści. I czasem ma więcej charakteru i urzeka bardziej niż którakolwiek z postaci.
Obserwowanie trzech, w sumie prawie identycznych, śledztw w różnym czasie sprawdza się bardzo dobrze. Zdecydowanie nie ma tu nudy mimo powtarzalności i obserwując kolejny wariant nie ma się poczucia, że widzimy znów to samo. Obserwujemy co się zmieniło, co pozostaje niezmienne i zaglądamy przez ramię trzem zestawom śledczych. Łącznie z tym, że dostajemy co prawda trochę przerysowaną, ale bardzo radosną scenę jak współczesny policjant próbuje odtworzyć realia z czasów Generalnego Gubernatorstwa. Nad całością unosi się też duch Kataru – i to na kilku płaszczyznach – ale znajomość czy też nieznajomość powieści Lema nie zmienia za bardzo odbioru Breslau.
Niestety to by było na tyle, jeśli chodzi o zalety.
Bohaterowie leżą na całej linii – im bliżej współczesności, tym bardziej.
Kruger, funkcjonariusz Kripo, ma zdecydowanie za dużo wiedzy autora i ociera się o prorokowanie, zamiast być tylko czarnowidzem. Milicjanci zamiast rozmawiać przerzucają się stereotypami. A wszyscy mówią dokładnie tak samo i zdecydowanie zbyt współcześnie. Wszyscy też piją na potęgę – działa to trochę tak jakby kieliszek czegoś mocniejszego był odpowiednikiem przerwy na reklamy. I naprawdę dużo tych przerw było.
Sławek Staszewski jest chodzącym ideałem – super glina, najlepszy w mieście, ma instynkt psa myśliwskiego, siłę dedukcji Sherlocka i strzela jak John Wayne, ale oczywiście szef go nie lubi. Do tego stać go na najdroższe alkohole, markowe ciuchy, wielkie mieszkanie i najnowszą elektronikę. Biorąc pod uwagę samą elektronikę i wódę, to facet albo kiedyś wygrał w totka (o czym autor nie wspomina), albo policja zarabia jakieś magiczne pieniądze (nie sądzę), albo na miejscu komisarza też bym typa nie lubiła, bo jak nic żyje z łapówek. No i oczywiście bohater ma przecudną kobietę, która świata poza nim nie widzi. A w czasie wolnym zapewne trenuje walkę wręcz z Chuckiem Norisem, odbija zakładników z Sylvestrem Stallonem i pewnie żeby nie wyjść z wprawy idąc na Ostrów nie korzysta z mostu tylko chodzi po wodzie.
Jak lubię metaliterackie fabuły i odnośniki, to tutaj postać pisarza pojawiającego się na kartach powieści mocno mi zazgrzytała. Zdecydowanie to, co dobrze sprawdza się w fantasy niekoniecznie dobrze sprawdzi się w sensacji.
Czytało się jak zwykle Ziemiańskiego – łatwo, lekko, przyjemnie i szybko. Jednak tym razem mocno i często coś zazgrzytało między stronami – a to poziom zajebistości bohatera, a to pojawienie się autora na kartach powieści albo anachronizmy w dialogach.
Zdecydowanie bardziej polecam Katar. Breslau Forever można przeczytać głównie dla Wrocławia, ale też niekoniecznie.