W Londynie znikają dzieci. Detektyw Pete Caldecott ze Scotland Yardu dostaje sprawę, jednak śledztwo urywa się zanim jeszcze dobrze się zaczęło. Jednak informator dostarcza w końcu wskazówkę, która pomaga odnaleźć jedno z dzieci. Informatorem okazuje się być Jack Winter, który zginął na oczach Pete dwanaście lat temu, a teraz przypomina chodzącego trupa. Jednak dzieci giną nadal, a żeby zmusić Jacka do pomocy pani inspektor musi najpierw wydobyć go z nałogu.
Wszystko brzmiało nieźle w zarysie, potem okazało się, że jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach. Pete niby i jest kobietą w Yardzie i niby nosi legitymacje „Klubu Twardzielek”, ale chyba pożyczyli jej ją na rewers – sama nic nie zrobiła w sprawie śledztwa, zresztą bez pomocy Jacka nie zrobiła w zasadzie nic, poza baniem się. Policjantką też jest tylko oficjalnie, bo przez całą książkę unika szefa, unika partnera, unika składania meldunków. Jack, który kiedyś był gwiazdą rocka, teraz jest ćpunem, pali jak smok i sypia w najgorszych londyńskich melinach, ale oczywiście nadal jest przystojny i „magnetyczny”…hmmm…. ja rozumiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale żeby ćpun po 10 latach brania był przystojny… Poza tym jak na paranormans przystało Jack jest niezwykły – znaczy jest magiem, a na dodatek skaczą po nim niebieskie iskry, kiedy stara się mocy używać. Super, facet jest wychudzonym, farbowanym platynowym blondynem, który sparkli na niebiesko. Dobrze, że przynajmniej uzębienie ma normalnej długości. Pete też oczywiście taka zwykła nie jest, szybko dowiadujemy się, że jest nietypowym rodzajem maga, który może wspomagać innych magów, ale sam nie jest w stanie czarować… aaaa znaczy panna jest taka chodząca i gadająca bateryjką… cudnie! Londyn mógłby być tak naprawdę dowolnym miastem – nazwy bocznych ulic może i są autentyczne, ale charakterystyczne budynki, klimat miasta czy jego wielonarodowościowi mieszkańcy w powieści nie istnieją. Jakby tego wszystkiego było mało w tekście czają się stada literówek i perełki takie jak „Zaraz za stołem były żelazne drzwi, pokryte pęcherzami z rdzy i starości”, dowiadujemy się też, że z języka polskiego zniknęło słowo „porywacz” – teraz mamy „kidnaperów”.
Ryzykowny Układ to pierwszy tom serii, po kolejne na pewno nie sięgnę.
Koszmarny gniot.
__________________________________________________________________________________by Atisza
Zachęcona serią książek o detektywie egzorcyście sięgnęłam po opowieść, która, przynajmniej z tego co wyczytałam na okładce plasowała się w nurcie zbliżonym do Więzów Krwi i pięcioksiągu przygód Felixa Castora. Głównymi bohaterami opowieści mieli być bowiem mag i policjantka, związani ze sobą dramatycznymi wydarzeniami z ich młodości. Biorąc pod uwagę, że aktualnie pani policjant ma lat 28 a pan mag jest gdzieś po trzydziestce – to traumatyczne doświadczenia musiały mieć miejsce w wielce szczeniackiej fazie owej młodości. I rzeczywiście z książki dowiadujemy się, że Pete – bo tak każe nazywać się główna bohaterka – w trakcie wydarzeń zawiązujących akcję miała 16 lat. Opowieść miała też nawiązywać do nurtu Urban fantasy bowiem wszelkie paskudne wydarzenia mają miejsce w scenerii Londynu oraz alternatywnego „czarnego” Londynu. Zapowiadało się nieźle, wyszło jak zwykle. Jak zwykle, bowiem fabuła nie rozłazi się tylko dlatego, że jest gęsto sztukowana magią. Jednym słowem jeśli coś jest logicznie lub fabularnie wątpliwe, to po prostu zadziałała magia. Skoro w akcji jest policjantka to spodziewałam się intrygi kryminalnej. A bogać tam. Nie ma! W dodatku w Scotland Yardzie obowiązują dziwne reguły zachowania – można sobie olewać przełożonego, przychodzić do pracy kiedy się chce, albo jak się chce, nic nikomu na ten temat nie mówiąc, albo mówiąc… koledze. I to wszystko w czasie, kiedy policja powinna być postawiona na nogi i uszy bo najwyraźniej po Londynie grasuje seryjny porywacz dzieci który je oślepia. Co zabawniejsze, nikt z policjantów nie wpada jakoś na pomysł, że skoro trójka poprzednich porwanych została znaleziona na jednym z Londyńskich cmentarzy to cmentarz ten należy przeszukać centymetr po centymetrze! Rany, gdzie oni się policyjnego fachu uczyli, w Polsce?! A czarny wątek? Jest. Tyle że napisany tak nieudolnie miałko i nijako, że wychodzi z niego jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Jeśli do tego dodamy dwójkę wyjątkowo niesympatycznych bohaterów, to wychodzi nam kiepsko napisany knot, silący się na oryginalność.
Zdecydowanie kolejnych tomów tego „dzieła” nie kupię.