Arnaldur Indridason – W bagnie

bagnoIslandzkie zbrodnie są prymitywne i bezcelowe. I niechlujne. Tak przynajmniej sądzą  islandzcy dochodzeniowcy, którym przypadło w udziale zmierzyć się z zabójstwem niejakiego Holberga. Czy mają rację? Czy to naprawdę kolejna „islandzka zbrodnia”, czy może jednak kryje się za nią coś więcej? „W bagnie” to naprawdę dobry kryminał. Ma wszystko to, co powinna zawierać powieść reprezentująca ten gatunek – powieść w starym dobrym stylu, dodajmy. Przede wszystkim ma wyrazistego głównego bohatera. Możemy się nie zgadzać z jego opiniami czy wyborami, ale.. no właśnie, zgadzając się lub nie, wchodzimy w jakiś dyskurs z bohaterem. A przy tym autorowi udało się nie przerysować tej postaci. Komisarz Erlendur jest zwyczajnie, przeciętnie ludzki.  Ot taki facet z sąsiedztwa, który ma ciężką i stresującą robotę, wychodzi do niej o najdziwniejszych godzinach i o jeszcze dziwniejszych wraca. Mieszka sam, bo mu się tak w życiu ułożyło, jada najczęściej to paskudne żarcie na wynos, albo grzeje coś w mikrofali, ale najczęściej jest zbyt zmęczony, żeby coś zjeść. Czasem zasypia w ubraniu. Taki typowy glina w amerykańskim wydaniu powiecie. Otóż właśnie nie. Erlendur nie robi ze swojego życia „dramatu egzystencjalnego w pięciu aktach”.  W lodówce ma coś więcej niż puszki piwa i keczup. Nie uchlewa się i nie cierpi, gapiąc w brzęczący bez sensu telewizor który ma mu zastąpić rodzinę. Nie stacza się, nie hamletyzuje. Przyjmuje życie takim jakim jest. Ryje w ludzkim bagnie poszukując tropów i śladów, babrze się w brudzie kłamstw, półprawd, podłości, a mimo wszystko pozostaje  normalny.
Aż się prosi stwierdzenie – że to pewnie zasługa klimatu i historii – bo Islandia od zawsze premiowała mocne charaktery. Islandia w powieści Arnaldura Indridasona również nie jest przedstawiona zbyt atrakcyjnie – przez całą książkę siąpi, leje, kapie, mży, zacina deszcz, albo śnieg z deszczem, bohaterowie człapią albo ślizgają się w błocie, jest zimno i szybko robi się ciemno. Ot listopad na Islandii…. Oprócz bohatera który wielce mi przypadł do gustu mamy jeszcze sprawnie skrojoną intrygę. Intrygę,  która oprócz wątku kryminalnego wprowadza też bardzo mocno wątek społeczny – stosunku społeczeństwa i  policji do kobiet poddanych przemocy ( a jak zapewne wiecie Islandczycy mają na tym punkcie całkiem porządnego hopla…), oraz dość kontrowersyjny wątek ogólnonarodowej bazy rzadkich schorzeń. Nie powiem dokładnie o co chodzi, bo „spaliłbym” fabułę, ale próba wymyślenia jak mogłoby wyglądać takie coś przeniesione np. na polski grunt jest nie tylko karkołomna, co dodatkowo przerażająca.

Dobry, niegłupi kryminał. Polecam

One thought on “Arnaldur Indridason – W bagnie

  1. Też polecam 🙂 Bo czytałam, dawno temu. Wtedy mi się zdawało, że to jednorazowa znajomość z tym autorem, a tu właśnie słucham sobie drugiej i też jest nieźle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *