Dorwałam wreszcie pierwszy tom Opowieści o Niecnych Dżentelmenach. Naczytałam się na sieci tyle ochów i achów na ich temat, że aż wydawało mi się to podejrzane. Ale przeczytałam i muszę stwierdzić, że zdecydowana większość pochwał jest uzasadniona. Co mi się najbardziej podobało? Język. Nie da się ukryć, że książka napisana jest tak – jak powinny być napisane moim zdaniem wszystkie książki . Jest barwny, plastyczny, bogaty, wręcz znakomity. I jest doskonale przetłumaczony. Pławiłam się w nim jak żaba w ciepłej kałuży po czterdziestu dniach suszy. Mniam. Drugim wielkim plusem jest kraina wymyślona przez autora, nieprzeparcie przywodząca na myśl Wenecję. Miasto, które rozrosło się na wyspach i wysepkach, na gruzach tajemniczej cywilizacji. Miasto – republika, w którym, w jakiś przewrotny sposób, dzięki kunsztowi pisarskiemu autora daje się wyczuć klimat wiecznego karnawału weneckiego. ( A może sprawia to niefrasobliwy i momentami nieco infantylny styl bycia dżentelmenów? A może ich przebieranki?) Na podkreślenie zasługuje fakt, że autor postarał się, by każdy element pasował do siebie. Bardzo spodobał mi się koncept, w którym jako arena walk gladiatorskich wykorzystywane jest morze, a jako zwierzątka przy pomocy których załatwia się „sporne kwestie” – rekiny i inne stworzonka wodne. Swoją drogą współczuje tamtejszej „jednostce do wykrywania przestępstw”. Większość dowodów zbrodni zapewne kończyła w brzuchach rekinów i bądź tu mądry. Podobał mi się również sposób przedstawiania złodziejskich gildii. Nie da się ukryć, że kilka razy zapachniało mi ojcem chrzestnym, a odmalowany obraz jest znacznie spójniejszy od tego który przedstawił Brent Weeks w Trylogii Anioła Nocy czy Brandon Sanderson w „Z mgły zrodzonym” i w zasadzie bije na łeb wszelkie inne opisy „organizacji przestępczych” z którymi dotąd się spotkałam. (Co prawda na stercie do czytania leży jeszcze Honor Złodzieja…). Przyjemnie poprowadzony stały wątkiem retrospektywy. Co drugi rozdział cofa nas wstecz. Dzięki temu nie nudzą nas przebieranki i przepychanki, które w innym układzie byłyby zapewne nie do strawienia, a poznawana historia Locke’a uprawdopodobnia to co dzieje się w jego teraźniejszości .
Teraz kilka słów o minusach. Trochę zbyt papierowe postacie innych poza głównym bohaterem. Zarówno bliźniaki jak i najmłodszy niecny dżentelmen zachowują się sztucznie i infantylnie. Zaprzepaszczony motyw „gildii dzieci”, czy podziemnego miasta na cmentarzu. Męczące pierwsze kilkadziesiąt stron kiedy poznajemy młodego zarozumialca i jego złodziejskiego „doktora Korczaka”. Kompletnie nieprzekonywujący źli bohaterowie. Część z nich naiwna do granicy głupoty. I trochę za mało humoru, bo fabuła aż się prosi, żeby iskrzyć się od ironii i żartu. Wszak sami niecni dżentelmeni to już żart sam w sobie.
Generalnie – plusy przeważają nad minusami, i gdybym dalej wybrzydzała byłaby to już gruba przesada. Tak czy inaczej pospiesznie nabyłam tom drugi i mam nadzieję, że będzie dalej tak dobrze.
🙂