Burza Słoneczna jest pierwszą z cyklu książek Asy Larsson. Akcja powieści rozgrywa się daleko za kręgiem polarnym, w Kirunie, szwedzkim mieście na północy kraju, znanym z wielkich złóż rudy żelaza. To taka szczególna Szwecja – klimat znacznie chłodniejszy niż w Sztokholmie czy Goeteborgu, w zimie dzień trwa tylko parę godzin, zorza polarna nad głowami, mało ludzi na wielkich przestrzeniach, nawet akcent trudno zrozumiały dla Szwedów z południa. Ale nie uwarunkowania geograficzne są tu najważniejsze, tylko specyficzne środowisko społeczne, czy może lepiej – szczególna duchowość. Osią akcji jest oczywiście morderstwo, ale zamordowanym jest lider wspólnoty „przebudzonych chrześcijan” w Kirunie. Ów lider imieniem Wiktor po wypadku samochodowym, któremu uległ, doznał religijnego nawrócenia, napisał o tym książkę, która się świetnie sprzedała, po czym na bazie wymierających zborów zielonoświątkowców, baptystów i kościoła misyjnego założył prężną wspólnotę chrześcijan. W ciągu paru lat wspólnota zbudowała wspaniały, przeszklony Kryształowy Kościół i zyskała spore grono wyznawców. A teraz potwornie okaleczone zwłoki Wiktora bez głowy i dłoni znaleziono przed ołtarzem Kryształowego Kościoła. Oczywiście policja wszczyna śledztwo, ale nie jest łatwo zbierać informacje w tak specyficznym i hermetycznym środowisku, które porozumiewa się miedzy sobą głównie cytatami z Pisma Świętego. Kto zatem może rozwikłać zagadkę? Jest ktoś taki – Rebeka, młoda prawniczka ze Sztokholmu, wychowana w Kirunie i znająca specyfikę wspólnoty jej była członkini, którą w dramatycznych okolicznościach zmuszono do odejścia. W jej śledztwie przełomem okaże się to, że jedna z członkiń wspólnoty użyje w zeznaniach dość znanego cytatu z Pisma Świętego – ale pominie jego początek. Tylko Rebeka jest w stanie odczytać zaszyfrowaną w ten sposób wiadomość – we wspólnocie zdarzyło się seksualne molestowanie dzieci. To wątek kryminalny, ale dla mnie najbardziej interesujący był opis grupy „gorących chrześcijan”, która gwałtownie się powiększyła i właśnie przechodzi (przeszła?) proces instytucjonalizacji, formalizacji i profesjonalizacji. To już nie jest „mała trzódka” niosąca światu swoje przesłanie. Zbudowano wspaniały architektonicznie, ogromny budynek kościoła, pojawili się hojni wierni, trzech pastorów nie mieszka już w małych mieszkankach, tylko w wielkich domach. Pojawiły się duże pieniądze, płatne konferencje dla kilku tysięcy osób, wydawnictwo…. Wszystko jest dograne, zorganizowane, kierowane przez pastorów i wystandaryzowane. Ale nie wszyscy są szczęśliwi w tej polukrowanej rzeczywistości – jest w książce świetna scena, gdzie trzy panie pastorowe w uduchowiony sposób rozmawiają ze sobą przed nabożeństwem żałobnym, a jednocześnie poznajemy ich monologi wewnętrzne: jedna kombinuje, jakby tu w trakcie nabożeństwa urwać się do miasta na hamburgera (to nie uchodzi w tej grupie), druga cierpi, bo zamek w spódnicy już się nie dopina, trzecia zaś, najbardziej subordynowana wobec męża, czujnie sprawdza obecność i to, czy wyznawcy należycie okazują religijne przeżycia. Okazuje się, że wiele osób w tej wspólnocie tak naprawdę szuka tam czegoś innego niż religijnych przeżyć – „do kościoła ciągnie wielu słabych ludzi – a także tych, którzy chcą rządzić słabymi”. To właśnie było dla mnie najbardziej interesujące w tej książce – opis chrześcijańskiej wspólnoty, która się degeneruje poczynając od osób, które nią kierują – jeden szuka pieniędzy, drugi władzy i możliwości manipulowania innymi, trzecia chciałaby zrobić z męża kogoś, kim nigdy nie był i nie chce być. Kolejna osoba znalazła pożywkę dla swoich zaburzeń psychicznych, inna z dla odmiany ma w religii usprawiedliwienie dla swojej niedojrzałości … Cała galeria ludzi – przebiegli, zaborczy, dwulicowi… Czy to cała prawda o tej grupie? Pewnie nie, ale to ci właśnie są najbardziej widoczni…. i to nie musi być w dalekiej Kirunie, tylko o wiele, wiele bliżej