Świat arabski fascynuje wielu. Świat kobiet arabskich – tak niezrozumiały i hermetyczny dla ludzi ( a w szczególności dla kobiet) świata zachodu – fascynuje jeszcze bardziej. W efekcie co jakiś czas dostajemy książki dwóch przeciwstawnych nurtów. W pierwszym z nich kobieta arabska jest uciśnioną niewolnicą męskich ambicji i fobii, ofiarą religijnych nakazów i zakazów, ukrytą pod stertą szmat cierpiętnicą, która zapewne znosi taki los tylko dlatego, że nie wie jak się zbuntować. W drugim kobieta arabska jest religijna fanatyczką wychowaną tak a nie inaczej, i wszelkie odstępstwa od życia jakie zna wywołują w niej panikę i napad agresji. Klejnot Medyny nie pasuje do żadnej z tych grup. Sherry Jones spróbowała spojrzeć na problem z jeszcze innej strony. W Klejnocie Medyny nie zajmujemy się kwestiami nakazów i zakazów religijnych. Nie szukamy odpowiedzi w Koranie, ale w ludzkich sercach. Obserwujemy rozwój pierwszego zgromadzenia mahometan, wewnętrzne powiązania, tarcia i uwarunkowania. Takie ujęcie zagadnienia byłoby zapewne dość ciekawe, gdyby nie to, że autorka spłyciła problem ile się tylko dało. Prorok Mahomet został zatem przedstawiony jako owszem człowiek głębokiej wiary i ideowiec, starający się dbać o swoje stadko najlepiej jak potrafi, ale jednocześnie osoba dość słaba ulegająca wpływom swoich doradców ( już zdecydowanie nie tak ideowych) oraz, nazywając rzecz po imieniu – ulegający seksualnym fascynacjom.
Możemy zatem odnieść wrażenie, że z jednej strony za wszystkie kontrowersyjne posunięcia Mahometa , na które dziś tak zżyma się nasz oświecony zachód ( małżeństwo z dziewięciolatka, ubranie kobiet w hidżab, zamknięcie ich w haremach, jeszcze ściślejsze podporządkowanie mężczyznom niż dotąd, wreszcie wojowniczość)- były niczym innym tylko podszeptami złych doradców – agresywnego Alego oraz mizoginicznego wuja. A zatem Mahomet jest tym dobrym, a za ostateczne upodlenie kobiet w islamie odpowiedzialność ponoszą jego źli doradcy. Wersja tyleż ciekawa co naiwna. Książkę czyta się szybko, ale bez jakichkolwiek emocji. No może poza lekka irytacją jaką wywołują z jednej strony nadmierne spłycenie tematu, z drugiej uproszczenie postaci, z trzeciej zaś ich przerysowywanie. Co więcej momentami miałam wrazenie, że temat zaczął żyć własnym zryciem i jak to się niezbyt elegancko mówi – wyjechał autorce spod siedzenia i podążył w całkiem nieoczekiwanym kierunku. Wbrew bowiem początkowym wyraźnym założeniom autorki pod koniec książki czytelnik zaczyn się zastanawiać, czy aby islam nie powstał na bazie wizji chorego na padaczkę człowieka i działań kompletnie niedojrzałej i lekko zaburzonej dziewczyny…
Nie polecam.