Po przeczytaniu tej książki przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, do kogo była adresowana. Bo zdecydowanie nie do miłośników historii starożytnej czy historii wojskowości. Wreszcie doszłam do wniosku, że mamy tu do czynienia po prostu z młodzieżówką. Przy takim założeniu można uznać Honor patrycjusza za książkę udaną. W każdym innym przypadku ocena musiałaby być zdecydowanie bardziej surowa. Zacznijmy jednak od pozytywów. Powieść czyta się bardzo dobrze. Akcja jest wartka, ale nie galopuje obłąkańczo, pozwalając czytelnikowi spokojnie za sobą podążać. Bohaterowie są… mili. Może nie powalają intelektem, pomysłowością czy dowcipem, ale można o nich czytać bez irytacji i obgryzania paznokci. To tacy chłopcy z sąsiedztwa, którzy nawet jak ukradną jabłka to chociaż wody ze studni naciągną, albo furtkę naoliwią. Walki opisane są w sposób realistyczny, jednak bez zbytniego epatowania okrucieństwem. Owszem krew leje się strumieniami, flaki wypadają na ziemię, ranni krzyczą i jęczą, ale oszczędzono czytelnikowi opisów walki na zęby i pazury oraz innych okropieństw. W gruncie rzeczy ma się wrażenie oglądania bitwy na ekranie telewizora. Teraz pora na negatywy, a jest ich niestety dość sporo. Po pierwsze logika. Główny bohater przedstawiony został jako człowiek bardzo młody, który ledwo wkroczył w wiek dojrzały. Pomimo tego jest już mistrzem walki dwoma mieczami, osobą o sporej sile fizycznej i w dodatku zdążył posłużyć w oddziałach pretorianów. A teraz jedzie aby objąć stanowisko w VI legionie, który wojuje gdzieś w okolicy wału Hadriana. Z powodu jednak nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostaje uwikłany w splot wydarzeń w wyniku których ląduje jako centurion w oddziałach pomocniczych. Od tego miejsca zdrowy rozsądek oraz jaka taka prawda historyczna zmykają z fabuły w podskokach. Nasz bohater mimo młodego wieku błyskawicznie podporządkowuje sobie centurię. Zachowuje się przy tym jak…. brytyjski dżentelmen. Jest więc nieskazitelny, szlachetny, lojalny, inteligentny bla, bla, bla i dzięki tym wszystkim przymiotom starsi koledzy centurionowie zaczynają go cenić, podkomendni kochać, największe zabijaki uwielbiają, a dowództwo po poddaniu licznym moralnym i fizycznym próbom uznaje go za bardzo dobrego oficera. Jego centuria szybko staje się najlepszym oddziałem w kohorcie. No ratunku, “Jak hartowała się stal”…. Marcus, bo tak naszemu młodemu dano na imię, wychodzi w jednym kawałku ze wszelkich potyczek, centuria w zasadzie też – to znaczy giną tylko ci mniej ważni. Postacie ważniejsze radośnie dożywają końca książki. To niestety nie wszystkie buraczki. Wielka i odwzajemniona miłość też jest obecna. Ponadto nasz rzymianin, wzór cnót wszelakich w którymś momencie wygłasza do swojego optio komentarz: “dżentelmeni o tym nie rozmawiają”. No proszę a ja naiwna sądziłam, że dżentelmen to wymysł zupełnie innej epoki i innego społeczeństwa. A tu proszę, zasady dżentelmena wywodzą się ze starożytnego Rzymu. Takich i innych kwiatków znajdziemy w treści więcej, ale zwyczajnie nie chciało mi się ich wynotowywać.
Podsumowując: Przyjemna książka przygodowa dla młodzieży, trochę w stylu młodego Indiany Jonesa. Odradzam jednak tym, którzy pasjonują się historią wojskowości rzymskiej, albo generalnie historią Rzymu.