Od dłuższego czasu nie potrafiłam skończyć czytać żadnej książki – wszystkie zaczynałam i porzucałam w połowie z braku czasu, znudzenia lub braku papierowej wersji, którą mogłabym przeczytać. Czytałam blogi, artykuły w gazetach i portalach, od czasu do czasu recenzje, by jakoś poczuć, że coś czytam i nie spędzam czasu w bezsensowny sposób, bo nie mam czasu usiąść z książką. Aż w końcu przypadkiem przeczytałam drugą część „Nocnej Łowczyni.” Nie przepadam za czytaniem serii od środka – człowiek gubi odniesienia do pierwszej części, nie zna relacji między bohaterami, a każda nowa postać jest znana głównemu bohaterowi, ale nie czytelnikowi. Autorka widać zna ten problem, bo książka spokojnie mogłaby robić za jednostrzałowiec i nikt, by na tym nie stracił.
Bohaterką naszej książki jest wyjątkowa w skali świata pół-człowiek, pół-wampirzyca Catherine, czy Cristine Crawfield. Autorka nie potrafiła się widać zdecydować, więc nasza bohaterka posługuje się różnymi pseudonimami. Zostańmy przy Cat, które pojawia się chyba najczęściej w książce. Bohaterka, pod przykrywką agentki specjalnej FBI, w rzeczywistości pracowała w tajnej jednostce Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, która zajmuje się tropieniem, badaniem i uśmiercaniem wampirów i ghuli, wałęsających się po świecie. Bardzo miło z jej strony, prawda?
„Jedną nogą w grobie” to romans. Dość schematyczny – on kocha ją, ona kocha jego. On jest niebezpieczny, ona wyjątkowa. On się dla niej zmienia, ona się boi, chce go chronić… z tego powodu dla jego dobra go zostawia i do końca życia jest samotna. Ale bajka byłaby za krótka, więc któregoś dnia spotykają się zupełnie przez przypadek i miłość dostaje swoją drugą szansę, mimo licznych przeszkód i sprzeciwów. Gdyby wyciąć wątki fantastyczne powstałby całkiem dobry romans, bo niestety – kanon fantastyczny został tutaj zniszczony tak samo jak u pani Stephenie Meyer.
W ten sposób wampiry świecą tutaj w blasku księżyca, ich krew daje nadludzkie możliwości jak wyczulone zmysły i bieganie do 120 km/h (przy standardowych dziewięćdziesięciu), a do zostania ghulem nie uprawnia ani bycie złym i plugawym, ani czarna magia – do tego potrzebujemy wampirów. Poza tym ghule wyglądają jak ludzie, nawet ożywieni po trzech miesiącach od śmierci. Bo kto to słyszał o rozkładzie zwłok. Propaganda i tyle.
Cat może nie zaskakuje nas bardzo inteligentnym zachowaniem, ale zgaduję, że to miał rekompensować jej nieustanny brak majtek, supermoce, cudowna miłość i nieustannie podkreślana wyjątkowość. Piękna i zabójcza panna Crawfield ma oczywiście dość obszerne koszule, które pozwalają na bezszelestne poruszanie się nawet z dziesięcioma kilogramami białej broni, robi salta, wbija noże tuż obok serca i kopie leżących. Tylko zdolności latania jej brakło, no na złość chyba. Na szczęście tym zajmuje się jej ukochany chłopak.
Gdy tylko zrozumie się, że wiele logiki nie dostaniemy książkę czyta się lekko. Nawet wyszukane słownictwo używane w myślach przez bohaterkę jak „wampir zdobywający strawę” przestają się pojawiać po kilku rozdziałach. Ostatnie półtora rozdziału wydaje się dopisane bardzo na siłę i spokojnie można pominąć czytanie ich, bez żadnych konsekwencji.
Odpowiada mi forma. Miękka oprawa, ładna okładka z motywem przewijającym się w całej serii i trzy uzupełniające się tytuły, odnoszące się do grobu, które dają nadzieję, że trylogią to pozostanie i zostanie pogrzebane. Można przeczytać jako romansidło. Fani wampirów mogą być lekko zawiedzeni. Ja jestem.