Kilka dni bez snu i jedzenia, mycie w kubku wody, spanie w samochodzie i wydanie oszczędności życia, wszystko żeby spełnić marzenie – przejechać najtrudniejszy rajd świata z Paryża przez Saharę do Dakaru. Ale to tylko część książki. Automaniaczka zaczyna się, kiedy autorka zdefraudowała pieniądze na korepetycje (nie mając nawet nastu lat), żeby kupić… motorynkę. Potem mamy całą listę wybryków: ucieczek z domu, jeżdżenia bez prawa jazdy, palenia gumy na kolejnych motorach. I manię rajdów samochodowych dowolnego typu, która jakoś przypadkiem przerodziła się w pracę.
Dla mnie samochód to wynalazek, który ma mnie zawieść z miejsca A do B. Historia motoryzacji interesuje mnie mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg. Bolidy Formuly1 to zaawansowana fizyka w praktyce, ale sam wyścig jest po prostu upiornie nudny. A mimo to książkę czytało mi się świetnie. Martyna Wojciechowska ma lekkie pióro, duży dystans do siebie i niezłego hopla na punkcie motoryzacji; wszystko to sprawia, że Automaniaczkę czyta się jak książkę przygodowo-podróżniczą. Zresztą biorąc pod uwagę pomysły młodej Martyny i rajd Paryż Dakar częściowo jest to książka przygodowa.
Wojciechowska nie tylko skutecznie koncentruje się na części motoryzacyjnej swojego życia, staranie omijając wszystko inne, ale też nie skupia się za bardzo na sobie samej i przez większość czasu ktoś inny jest głównym bohaterem: ojciec autorki, rajdowcy i piloci, współpracownicy. Aż w końcu władzę nad książką przejmuje pustynia, robi się gorąco, piaszczyście, niebezpiecznie i nie ma znaczenia kto siedzi za kółkiem…
Mimo braku zainteresowania tematem ziewanie nie groziło mi nawet przez chwilę (nawet przy rozdziale o motoryzacji PRLu).
Automaniaczka to opowieść o pasji, marzeniach i (oczywiście) motoryzacji, ale napisana tak, że może wciągnąć każdego (książkę przeczytała też moja mama, która nawet nie ma prawa jazdy i bawiła się świetnie przy lekturze).
————————————————————————————————————————————— Varran —
Książkę wetknęła mi do ręki Atisza, pardon K.Wal, stwierdzając jednocześnie, że skoro spodobała się Lashanie i jej mamie to i mnie się pewno spodoba. Pudło. Nie spodobała się. Generalne nie lubię książek które tak naprawdę są wyłącznie autoreklamą. W przeciwieństwie do Lashany uważam, że Martyna Wojciechowska teoretycznie nie skupiając się na samej sobie – właśnie na sobie i swoich dokonaniach się skupia. Zastosowała bowiem bardzo oklepany ale jak widać wciąż działający chwyt socjotechniczny zwany światłem odbitym. “Nie nie opowiadam wam o sobie. Tylko o tych wspaniałych ludziach których SPOTKAŁAM, z którymi ROZMAWIAŁAM, od których się UCZYŁAM. ” Męczyłem się nad czytaniem tej książki długo i rozpaczliwie i wreszcie ją odłożyłem nie skończywszy – co raczej mi się nie zdarza, bo mam obyczaj kończyć nawet największe gnioty.