Allibis E.J. – Unika. Płomień życia

unikaMoje poprzednie spotkanie z włoskim fantasy nie było zbyt udane, mówiąc delikatnie. Sekta mhhrrocznych zabójców w czarnych gorsetach pozostawiła niezatarte wrażenie, jednak postanowiłam dać szansę autorom ze słonecznej Italii. I co? I powiadam wam: każdy dobry uczynek zostanie ukarany.


Tytułowa Unika jest aniołem, żyjącym sobie… w krainie aniołów. Ekheemm…. no cóż. Poza Metatronem nie udaje nam się spotkać innych znanych aniołów, za to udaje nam się poznać Tego Złego, siedzącego sobie grzecznie na wygnaniu w Ciemnym Lesie. Zły chce położyć łapy na Bytach Fundamentalnych – Kluczu Szczęścia i Płomieniu Życia. Oczywiście Unika zamierza go powstrzymać. A wiecie co jest najlepsze? To zdanie o Bytach to prawie że cytat a nie moja (nad)interpretacja…
Jestem w stanie przeżyć ateistyczne anioły (o jakimkolwiek Bogu, Niebie, Piekle i tym podobnych nikt przez całą książkę nawet się nie zająknął), które mutują (znaczy mogą zmieniać kształty wedle kaprysu). Jestem w stanie przeżyć to, że Zły jest zły, a Dobrzy są dobrzy tylko dlatego, że im imperatyw narracyjny kazał. Przyznaję, że profesor angelologii, który wylądował w krainie aniołów to całkiem fajny pomysł, niestety straszliwie niewykorzystany. Ale cała reszta tego dzieuuuuaaa…. ojojoj.
Unika jest typową Mary Sue – umie wszystko, kochają ją wszyscy, a siłą zajebistości nie poraża tylko dlatego, że jej nie wypada, bo jest aniołem. Niestety w porównaniu z pozostałymi bohaterami jest nawet sympatyczna i prawdopodobna, ale tylko dlatego, że tylko ona zasłużyła na jakąkolwiek historię i charakter. Pozostali bohaterowie – profesor i czwórka nastolatków – w sumie nie przedstawiają sobą niczego poza wyglądem.
Całe towarzystwo albo reaguje na zaistniałe wydarzenia turowo, albo wcale. Co absolutnie nie przeszkadza prowadzić im sążnistych i pokrętnych monologów wewnętrznych.
Dzieje się niewiele, długie opisy okoliczności przyrody są poprzetykane jeszcze dłuższymi rozterkami uczuciowymi i kółkiem wzajemnej adoracji (aniołowie podziwiają siebie nawzajem wręcz obsesyjnie, najbardziej oczywiście Unikę), więc na akcję nie zostaje za dużo miejsca. Ale i tak większość z tego jest ciekawsza niż finał (czyli jakaś jedna czwarta książki), który wywołuje nagłe ataki ziewania.
Dialogi są sztuczne, patetyczne i o niczym, a takiej egzaltowanej niegramatyczności jak w opisach chyba w życiu nie widziałam (tak, chwilami nawet przebijają Kryształy Czasu). No bo czy widzieliście kiedyś coś takiego: „Z ich oczu przebijają strzały strachu krystalizujące lodowatą ciszę, która zapadła w pomieszczeniu” albo takiego:
„Magnetyczne oczy, z których wypływał ogień jej osobowości, wbiła w horyzont. Skupienie rumieniło jej policzki, a radość z życia i poczucie ufności w przyszłość, niezmiennie rozpalające jej wargi, przeobrażały się w ściągnięty grymas.”
Trzeba przyznać, że jest parę fajnych pomysłów – zwłaszcza w kreacji krainy i z wykorzystaniem zmiennokształtności, ale styl połączony z treścią sprawia, że książka staje się niezamierzoną komedią.
Straszliwy gniot, omijać z daleka, chyba że ktoś lubi literaturę klasy Z.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *