“Poziom śmierci” to pierwsza książka z cyklu tego autora, połączonego postacią Jacka Reachera, byłego oficera żandarmerii armii amerykańskiej. Autor jest…. Brytyjczykiem, a pisać zaczął w roku 1997, kiedy zwolniono go z pracy w zarządzie prowincjonalnej telewizji w Manchesterze. W następnym roku wraz z amerykańską żoną przeniósł się do USA i został pisarzem na pełen etat, stosując zasadę “co rok prorok” – to znaczy nowa książka. Do dzisiaj nazbierało się ich 20, a kolejna będzie jesienią tego roku. Jeszcze nie wiem, czy to dwadzieścia tych samych historii, bo póki co przeczytałem tylko tę pierwszą, ale mam pewne obawy. Bo bohater tych dzieł jest wciąż ten sam – Jack Reacher, były żandarm US Army. Jak sam mówi – wyszkolono go tak, by umiał w parę sekund obezwładnić pijanego i uzbrojonego dezertera z marines, a nade wszystko – przewidzieć jego zachowania. No i korzysta z tych umiejętności – psychologia, taktyka, obsługa wszelkiego rodzaju broni, obezwładnianie i zabijanie gołymi rękami i co tam jeszcze… Superman, Spiderman, Kapitan Ameryka, samotny kowboj, nietzscheański nadczłowiek poza dobrem i złem, oczywiście także łamacz serc (i nie tylko serc) niewieścich w jednej osobie. A, jeszcze i Latający Holender, bo generalnie zajmuje się włóczeniem po prowincjonalnej Ameryce jako świeżo upieczony wojskowy emeryt. Polski wydawca nadał cyklowi podtytuł “Jack Reacher – poza prawem” – i ta fraza chyba dobrze oddaje klimat powieści.
A fabuła? No jest, przypomina scenografię do spaghetti westernu, gdzie wszystko jest dosyć umowne, a postaci mają do odegrania swoje jednowymiarowe role. Dzielny Jack Reacher pojawia się w tym miejscu przypadkiem, ale skoro już jest, to musi zrobić porządek w zapyziałym miasteczku w Georgii, które – choć idealnie zadbane i czyściutkie – ma przecież swoją mroczną i przerażającą stronę. No i robi – posługując się w tym celu zabójstwami w ilościach hurtowych, podpaleniami i wygranymi bójkami, że już nie wspomnę o takich drobnostkach jak parę włamań i jeżdżenie samochodem bez dokumentów. A co na to policja stanowa, FBI i wszystkie te pozostałe trzyliterowe agencje? Ano nic…. nasz Jack wyjeżdża w dalszą drogę nie niepokojony przez nikogo. Może to i dobrze, przecież tamci to czarne charaktery były!
Czyta się tę historię potoczyście i bez wysiłku, ale też niewiele zostaje z niej w głowie. Pewnie narażę się fanom obu gatunków – ale dla mnie ta książka to jest przerobiona na prozę krzyżówka komiksu z grą-strzelanką. I jeszcze jedno – opisywany świat 1997 roku bardzo się różni od obecnego – tam lokalna policja ma tylko kilka rachitycznych komputerów nie podłączonych do sieci, komórek nie ma wcale, a przesyłanie danych odbywa się … faxem. Oczywiście ten opis raczej nie jest realistyczny, ale pokazuje, jak anachronicznie widział wówczas prowincjonalne amerykańskie Południe brytyjski autor.