Jak zwykle u Howleya zaczyna się nijako. Z poprzedniego tomu dowiedzieliśmy się, że istnieje “silos dowodzący” i nie jest dla czytelnika specjalnym zaskoczeniem, że właśnie w tym silosie osadzona została akcja kolejnej części trylogii. Spodziewamy się, odpowiedzi na pytania, które pojawiły się po lekturze Silosu. Tymczasem….Tymczasem przez dłuższą chwilę miotamy się między dwoma planami – przeszłością i Silosową teraźniejszością, a obie są nijakie, denerwujące, niestrawne. Domyślamy się, że osoby które plączą się “wtedy” i “teraz” są w jakiś sposób powiązane ze sobą, że bez poznania ich “wtedy” nie zrozumiemy co tu się tak naprawdę stało. I znowu, podobnie jak przy lekturze tomu pierwszego – odłożyłam książkę na półkę i nie paliłam się zbytnio aby do niej wracać. Ale kiedy już wróciłam – nie chciałam jej odłożyć, aż skończę.
Całą powieść możemy określić jednym mianem – Taniec tysiąca zasłon. Zdzieramy jedną i nagle okazuje się, że są kolejne i kolejne i kolejne, a to co odsłaniamy wcale nie jest tym co spodziewaliśmy się zastać pod nimi. Intryga goni intrygę, zdrada zdradę, kłamstwo zasila kolejne kłamstwo. W końcu już nie chcemy odkrywać kolejnych poziomów świństw. I z prawdziwą ulgą przyjmujemy ten moment w którym autor zaczyna nam opowiadać historię Solo. Bo jest prosty. W jakimś sensie zwyczajny. Można się krzywić, że to postać płaska i jednowymiarowa, ale po wszystkich machinacjach tych bardziej skomplikowanych odbieramy tę papierowość i prostotę jako zaletę.
Drugi tom jest w moim odczuciu mniej klaustrofobiczny niż pierwszy. Mniej odczuwamy przytłaczającą przestrzeń Silosu. Może dlatego, że Silos nr 1 jest mniej zatłoczony niż inne. Za to znacznie bardziej odczujemy obrzydzenie i niesmak związany z socjologicznymi i psychologicznymi implikacjami wynikającymi z fabuły.
A kiedy włączymy telewizor by usłyszeć o kolejnej porcji dziejącego się zła fabuła Zmiany powraca do nas złowrogim echem.
Polecam