Książkę znalazłam podczas porządków na półkach. I po przeczytaniu opisu na okładce od razu miałam ochotę oddać ją do biblioteki, ale że trochę głupio bym się czuła oddając nieprzeczytaną książkę, to bohatersko postanowiłam się przebić.
No bo jak tu z chęcią podchodzić do książki, której główna bohaterka jest opisana tak: „W Cincinnati nie ma czarownicy twardszej, seksowniejszej czy bardziej pokręconej od łowczyni nagród Rachel Morgan, która dzięki zdecydowanym wysiłkom zmierzającym do postawienia przed sądem zbrodniczych stworów nocy już zdążyła narazić swoje życie miłosne i duszę na wielkie niebezpieczeństwo.” Mary Sue Allert! Mary Sue Allert! Ewakuacja, ewakuacja! Pierwszeństwo mają kobiety, dzieci i Logika! Ratujcie Logikę!
A potem jest jeszcze gorzej: “Między wykonywaniem zleceń ma ręce pełne roboty: odpiera zaloty swojej pijącej krew wspólniczki, ukrywa przed współpracownikiem zabójczy sekret i opiera się rozpalonemu wampirzemu zalotnikowi.” Znaczy będą złe seksy. Gorzej. Będą złe seksy w konfiguracji dowolnej i/lub wielorakiej. I na dodatek będą to złe seksy z wampirem! Zły seks boli przez całe życie, a zły seks z wampirem boli całą wieczność!
Zgodnie z przewidywaniami Rachel okazała się być Mary Sue i to w najgorszym wydaniu – nie dość, że jest Marysią Zuzanną to jeszcze zdaje sobie z tego sprawę. Więc radośnie olewa zdrowy rozsądek, instynkt samozachowawczy, dobre rady kolegów i swoich partnerów z firmy. Bo w końcu jako główna bohaterka, napędzana siłą zajebistości, niczym nie musi się przejmować, więc nie straszne jej wkurzone demony wysokich kręgów, zirytowane elfy, magowie zabójcy, (napalone) wampiry, zirytowane łaki, potężni magowie ani wampirza mafia. Przez pół książki miałam ochotę przełożyć bohaterkę przez kolano i nabić trochę rozumu do głowy, a przez drugie pół liczyłam na to, że ktoś ją jednak w końcu utłucze i zakończy żywot marnego prywatnego detektywa. W porównaniu z Rachel Kate Daniels, która w pierwszych tomach też zdrowym rozsądkiem nie grzeszy, jest wcieleniem spokoju i rozwagi.
Jak przystało na pseudo-gatunek “magiczna fantasy feministyczna” na bohaterkę leci wszystko co chodzi a nie jest zegarem – niezależnie od płci i (nie) posiadania pulsu. Do tego mamy obowiązkową furę/motor (tu: furę, motor ma współlokatorka) a bohaterka jest chodzącym jednoosobowym oddziałem do zadań specjalnych i może rozwalić wszystkich i wszystko siłą marysuizmu. A jak nie wychodzi to zawsze przecież ktoś ją uratuje w ostatniej chwili, żeby wdzięczne dziewczę mogło omdleć w czyichś ramionach.
Jest przewidywalnie, sztampowo i nielogicznie – trochę w stylu Zmiennoskórej, trochę w stylu Kat Daniels. Jednak wytwory Faith Hunter i Ilony Andrews mają nad Magią zdecydowaną przewagę w postaci fabuły. Może momentami niezbyt porywającej, może nie zawsze logicznej, ale istniejącej. I nawet poza wątkiem głównym mają jakieś poboczne. Co dosyć trudno powiedzieć o przygodach Rachel Morgan, które są strzępkami i epizodami kręcącymi się głównie wokół życia sercowo-łóżkowego bohaterki. Każda magia jest 3 tomem serii, pozostałych 2 nie czytałam i jakoś nie bardzo mi to przeszkadzało – poprzedni tom został streszczony w 2 akapitach, kilka wątków zostało wspomnianych, a poza tym mamy dylematy typu: mój chłopak wyjechał, to pójdę na randkę z kim innym, będąc na randce poprzystawiam się jeszcze do kogoś, bo to “platoniczna” randka jest. Ściga mnie demon, ale jestem zbyt zajebista, żeby się tym przejmować, najwyżej wytłucze moich tzw. przyjaciół przy okazji. I tak przez 640 stron. Żadnego wątku przewodniego, intrygi, napięcia, czegokolwiek! Tylko udowadnianie, że lokalna Mary Sue jest naprawdę Marysią Zuzanną.
Świat jest ledwo naszkicowany (poza tym, że magia działa w mniej więcej współczesnych realiach), ale nie będę się czepiać – może było to opisane w poprzednich tomach. Bohaterowie drugoplanowi też w większości byli obecni w poprzednich tomach, więc niewiele się o nich dowiadujemy. Z kolei nowi kandydaci do haremu bohaterki to bardzo nierówna mieszanka – albo jest sztampowo i przewidywalnie, albo ciekawie i barwnie (łak-agent ubezpieczeniowy) i to na tyle, że postać epizodyczna bez trudu przebiłaby główną bohaterkę, gdyby nie to, że autorka szybko sprowadza wszystkich do poziomu cieni i przydupasów Rachel.
Fabuły brak (chyba że ktoś jest w stanie nazwać fabułą opisy randek i zakupów), bohaterka zachowująca się jak rozwydrzona nastolatka, niewykorzystane postacie drugoplanowe, powtarzające się monologi, drewniane dialogi i ogólny nadmiar wampirów. Autorka miała co prawda parę interesujących pomysłów – różne rodzaje magii, trochę nietypowe wampiry, ciekawa mieszanka różnych stworów i ras, ale stanowią one tylko odległe tło dla wyczynów Mary Sue.
Nudne, opkowe, resztki fabuły skupione na romansach i przede wszystkim: Mary Sue Allert! Ewakuacja!