Drużyna śmiałków wyrusza do podziemnego labiryntu. Jak to w takich drużynach bywa mamy wojownika-księcia, tajemniczego maga, krasnoluda-kapłana i elfią złodziejkę. Oczywiście szukają skarbu. Oczywiście wykonują zadanie. A właściwie ZADANIE. I równie tradycyjnie – wyrzynają wszystko na swojej drodze. A co, jeśli główny bohater powieści nie należy do strony wyrzynającej tylko do wyrzynanej?
Goblin Jig jest jak wszystkie gobliny mały, brzydki, niezbyt silny i na dodatek jest pragmatycznym ateistą. Jednak w przeciwieństwie do swoich pobratymców jest też strasznym tchórzem, który dysponuje kilkoma szarymi komórkami, których na dodatek umie używać.
Autor cały humor oparł na odwróceniu sztampowej opowieści typu D&D. Nie znajdziemy tu pastiszu konkretnej powieści ani silenia się na żarty o elfach. Wrzucając do bardzo standardowego labiryntu bardzo standardową drużynę Hines uzyskał coś w rodzaju cichego humoru i mrugnięcia okiem dla wtajemniczonych. Ci mniej wtajemniczeni dostaną pozornie standardowe bieganie po jaskiniach bez zbytnich fajerwerków, reszta będzie się cieszyć zabawą schematem, ale raczej dość trudno będzie wybuchnąć śmiechem podczas lektury.
Największym problemem Zadania są bohaterowie – trochę zbyt sztampowi by byli ciekawi, a Jig momentami okazuje się stanowczo za sprytny i za inteligentny, ale da się na to przymknąć oko.
Całość czyta się przyjemnie i lekko. Zdecydowanie nie jest to ani powieść rewolucyjna, bardzo oryginalna czy też typowe fantasy humorystyczne. Ot taka opowiastka z zabawą schematem.
Przyjemny przeciętniak.