Czyli trzeci tom spinoffa, który zaczął się Królową niewolników. Nie do końca tajni agenci Anton Zilwicki i Victor Cachat, wybierają się po raz kolejny na Mesę. Jednak tym razem towarzyszy im kilka barwnych postaci i mają bardziej konkretny cel.
Przyznaję, że tę podserię lubię najmniej, mimo obecności barwnych i chyba najbardziej brutalnych postaci w całym Honorverse jest najbardziej… baśniowa. No, ale Królowa była swego rodzajem podziękowania dla Andre Norton, więc taka trochę miała być, niestety pasuje to do reszty universum jak wół do karety. Kocioł to powrót na trochę bardziej realistyczną stronę barykady z jednej strony a z drugiej nadal dość mocne odejście od całej reszty serii.
Nie znajdziemy tu kosmicznych bitew, polityki na wysokim szczeblu ani Honor Harrington. Za to mamy intrygi, gangi i sporo strzelanin. Intrygi są momentami zawikłane, momentami proste jak w Hollywoodzkim filmie, a strzelaniny kojarzyły mi się z filmem, w którym ma być widowiskowo i futurystycznie (chociaż przyznaję, że tu sens jest nawet zachowany). I czyta się to trochę jakby się oglądało film sensacyjny w znanej scenerii – niby lekko i przyjemnie, ale też nie ma problemu, żeby się od książki oderwać – ot taka sobie strzelanina na drugim planie, w której jakby co i tak nikt ważny nie zginie. Głównym problemem podczas lektury były literówki, brakujące wyrazy w zdaniach i zamieszanie z zaimkami osobowymi i nagłymi zmianami płci – np. Esther McQueen nagle została facetem. Tym razem redaktor i tłumacz się nie popisali. Ale poza tym nie czytało się tego źle. Nie jest to zła książka – chociaż daleko jej do najlepszych tomów z Honorverse, to jest to na razie najlepszy tom w podserii.
Całkiem niezłe, ale tylko dla fanów serii.