Weź mitologię celtycką, kryminał noir i seryjnego zabójcę, polej wszystko sosem z urban fantasy a wyjdzie potencjalny przebój. Trochę gorzej, jeśli zapomnisz o przyprawach, całość przypalisz a tłumacz też dołoży coś od siebie i przesoli…
Konwergencja połączyła nasz świat ze światem celtyckich legend i na ulicach zaczęły pojawiać się elfy, wróżki i chochliki. Jak w każdym społeczeństwie w tym magicznym też zdarzają się przestępstwa, którymi zajmuje się Gildia. Tymi mniej magicznymi nadal zajmuje się policja, z pomocą konsultantów. Jednym z nich jest Connor Grey, druid i była gwiazdor Gildii, który utracił swoje zdolności.
Connor to dość sztampowy detektyw noir, który przekonał się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i jeśli nie myśli o śledztwie wspomina jakim to był uzdolnionym dupkiem. Jego policyjny partner to chodzący plakat rekrutacyjno-filmowy. Obaj są papierowi, nudni i brakuje im i przeszłości, i celów. Mówiąc krótko – trudno ich polubić i równie trudno im kibicować. O wiele sympatyczniejsze i ciekawsze wydają się postacie drugoplanowe – mistrzyni Connora i pojawiające się od czasu do czasu chochliki. Fabuła początkowo nawet ciekawa szybko przestaje taka być, bo na wierzch wychodzą niedociągnięcia świata, a główny bohater opłakujący swoje zdolności domyśla się zakończenia wolniej od czytelnika, mimo że zakończenie sprawia wrażenie naciągniętego do granic możliwości (chociaż może to kwestia przedstawienia świata).
Klimat idzie bardziej w stronę noir niż urban fantasy. Tym bardziej że przez większość czasu z powodu zachowania bohaterów i z powodu dużej ilości opisów opuszczonych lokacji ma się wrażenie, że fabuła rozgrywa się w czasach prohibicji (ew. w latach ’50-’70 XIXw.) A potem okazuje się, że jest to wiek XXI. Niby bohaterowie mają komputery i pagery, ale nie za bardzo widać technologię i jej zastosowania. Podobnie jest z magią – pojawia się tylko od czasu do czasu i tylko jeśli ma bezpośredni związek ze śledztwem i jego bohaterami. Nie widać jej w tle, nie ma się wrażenia, że jest częścią codzienności. Podobnie jest z całym motywem Konwergencji – nie zmieniła nic w naszej historii, polityce, ani technologii, ot stała się dodatkiem, który nie ma żadnych konsekwencji. Mimo, że elfy i wróżki walczyły w II Wojnie Światowej i to po przeciwnych stronach. Mimo, że każda z ras ma swoje zwyczaje i animozje. I mimo tego, że te wszystkie nadprogramowe dusze muszą gdzieś mieszkać i pracować… Pod tym względem już nawet Dziwni byli bardziej dopracowani.
Tłumacz o dziwo też nie pomógł. O dziwo, bo czytadełko tłumaczył Grzędowicz. Zdania zgrzytają, a całość czyta się niezbyt płynnie. Może są to trochę efekty braków warsztatowych autora, a trochę tłumaczenie bardziej wierne niż piękne. Zgrzyt typu „skajlajt” sprawia, że wierzę bardziej w to drugie.
Jeśli ktoś nie zwraca zbytnio uwagi na konstrukcję świata to może być to przeciętniak do pociągu z gatunku: przeczytać i zapomnieć. Jeśli komuś zależy na spójnej konstrukcji świata może ominąć Rzeczy Niekształtne szerokim łukiem.