Gdzieś na marginesie naszego świata funkcjonują wampiry i magowie żyjący ze sobą w ciągłej wojnie. Chwilowo trwa zawieszenie broni, co nie przeszkadza obu stronom knuć, szpiegować i mordować, tylko że po cichu. Hmm… ciekawe z którego RPG autorka wytrzasnęła tą, jakże oryginalną, fabułę… Główną bohaterką serii jest córuś Romea i Julii tego świata – Sabina Kane. Córka maga i wampirzycy, wnuczka jednej z trzech przywódczyń wampirów i wyszkolona morderczyni. Widać babunia postanowiła nauczyć księżniczkę czegoś przydatnego i wysłała ją do szkoły dla morderców, żeby dziewczę nauczyło przebijania przyszłych poddanych kołkiem. Sabina, już jako znana morderczyni z całym stadem żądnych zemsty krewnych i znajomych jej ofiar na karku, zostaje wysłana na misję szpiegowską – widać szkoły dla szpiegów już nie mają. Podczas misji dowiaduje się rzeczy, które mogą bardzo źle wpłynąć na jej przeżycie.
Zanim przeczytałam notkę na okładce, byłam święcie przekonana, że czytam papierową wersję jakiegoś blogaska, popełnionego przez nastolatkę. Zbyt wiele rzeczy pasowało do tak zwanych zasad-pisania-blogasków: dwóch trulofów do wyboru – check, bohaterowie określani na pomocą koloru włosów jakby imion nie mieli – check, arogancka bohaterka pokonująca przeciwników siłą swojej zajebistości – check, usunięcie rodziców w sposób mało oryginalny – check, przed zejściem na śniadanie bohaterka zakłada bluzkę na ramiączkach (i robi lekki makijaż) – check, czuje się wyalienowana wśród znajomych – check itp, itd. Ku mojemu ciężkiemu zdumieniu autorka jest dzieciata, mężata i ma doświadczenie w pisaniu. Aż się boję sprawdzać co napisała przedtem.
Jako towarzysza, sidekicka i element komiczny w jednym mamy demona-zakupoholika i TV maniaka zamieniającego się w kota. Pomysł nie dość, że ekologicznie słuszny, czyli przetwarzany już wielokrotnie (Sabriel Nixa, Gate Keepers Tanyi Huff), to tu jeszcze mało zabawny. Do tego dziur i niedomówień w świecie przedstawionym jest tyle, że przypomina on porządny durszlak: wampiry się rodzą, ale w pewnym momencie przestają się starzeć, nie wiadomo jak i dlaczego, krwiopijcom szkodzi sok jabłkowy, demon wzywa Boga na pomoc, magowie są z uporem maniaka nazywani nekromantami, mimo że niczego nie ożywiają itp. Mary Sue tfu, przepraszam Sabina na dodatek wszystkie czynności wykonuje w 15 cm szpilkach. Ok, jest wampirem, to że jest w stanie w czym takim walczyć jestem w stanie przełknąć, ale to że jest w stanie odpalić motor już nie… autorka szpilki widziała chyba tylko w sklepie albo znalazła takie z tytanowymi łączeniami między szpilką a podeszwą skoro takie coś jest według niej wykonalne. Jakby tego wszystkiego było mało, całość jest tak pozbawiona dynamiki i napięcia, że aż słów brakuje. Intryga, łącznie ze wszystkimi pseudo zwrotami akcji jest przewidywalna do bólu, a finałowa scena walki wywołuje napady ziewania.
Tłumacz też dołożył swoje trzy grosze. Kiedy przeczytałam „Winiarnia w wampirycznym temacie” przeżyłam małe „WTF?!”i chwilę zastanawiałam się co autor miał na myśli. Ludzie litości… angielskie „theme” to nie jest tylko i wyłącznie polski „temat”. I jak jestem w stanie znieść teksty typu „muzyczny temat filmu” to już „wampiryczny temat” jest dla mnie nie do przeskoczenia. Redaktor spał? Czy też zapomniał, że w języku polskim istnieje takie słówko jak „motyw”. „muzyczny motyw”, „wampiryczny motyw”, „winiarnia stylizowana na”. Da się inaczej. Serio.
Wtórne, nudne, pełne dziur i blogaskowe. Omijać bardzo szerokim łukiem.
Wyjątkowy gniot.
——————————————————————————————————————— by Atisza ——————
Ostatnio na rynku wydawniczym roi się od pozycji traktujących o przygodach wampirów w świecie ludzi, ludzi w świecie wampirów, ich wojnach, miłostkach oraz życiu codziennym. Jak już to wielokrotnie pisałam – za wampirami generalnie nie przepadam, zaś moje dotychczasowe spotkania z literatura traktującą o krwiożerczych zębaczach jak dotąd były niestety nieudane. Wykrzywiłam się na Zmierzch, (no wybaczcie, ale już dawno wyrosłam z książek dla nastolatek), książki pana Yabroo mnie znudziły, a Ann Rice choć to klasyka wampirzej literatury jak dla mnie pisze pozycje przerozumowane.
Tak czy inaczej skusiłam się na “Rudowłosą” – głównie dlatego, że wedle wydawniczych recenzji miała być błyskotliwa i nietypowa. Nietypowa może i jest, jednak ze względu na moje braki w oczytaniu tym rodzajem nie jestem w stanie tego potwierdzić. Za to z tą błyskotliwością to moim zdaniem lekka przesada.
Owszem książka jest skonstruowana dobrze, czyta się ją szybko, a co nie mniej ważne nie utyka się na koszmarkach gramatyczno-stylistycznych, ale błyskotliwa? hm….
Tak czy inaczej dostaliśmy książkę będącą opowieścią o życiu mieszańca. A ten jak wiadomo ciężki jest i nie ma tu wielkiego znaczenia z jakiego rodzaju mieszańcem mamy do czynienia. Jakoś tak to się dzieje, że takich ” nie do końca takich jak my” nie lubiano w żadnym czasie i w żadnej kulturze. I jak wynika z książki – mroczne rasy są obarczone dokładnie tą samą przypadłością. Sabina jest mieszańcem wampira i maga. Czyli stworem który powstał w wyniku bardzo zakazanego związku. Brzydzi się nią nawet jej własna babka. I wychowuje na zawodowego zabójcę, bo to jedyna kariera na jaką może liczyć takie “coś” w społeczności wampirów. Żyje więc sobie Sabina jakoś takoś, czasem komuś spuści łomot, czasem pośle kogoś do piachu, wszystko na polecenie najwyższej rady wampirzej więc tak naprawdę – na pełnym legalu. Aż wreszcie dostaje polecenie wykonania wyroku na swoim przyjacielu. No i się zaczyna. Do naszej półkrwi wampirzycy zaczyna powolutku docierać, że ją kochana babunia a) – wystawiła, b) w coś wkręca. I zabawa w detektywa rusza na całego. Po drodze dostajemy solidny wykład na temat tego jak zorganizowany jest mroczny świat, kto jest czym potomkiem ( wampiry Lilith, a magowie Hekate) i co z tego dla rzeczonej rasy wynika. Prawdę powiedziawszy ten wątek wciągał mnie o wiele bardziej niż intryga i rozwiązywanie zagadki ( która niestety zbyt wysokich lotów nie jest). Jeśli do tego dorzucimy wątek demona zakupocholika zamienianego od czasu do czasu w gadającego kota, to wychodzi nam taka sobie książeczka, tzw. średniakowaty średniak, którą czyta się bez bólu, ale którą można spokojnie odłożyć na bok tylko dlatego, że w lodówce są lody…..
Rzecz jasna autorka nie ustrzegła się też byków logicznych bo błędami się tego nazwać nie da: bohaterka jeździ na motorze w szpilach czy innych butach z 15 cm obcasami. Ludzie, z czego ona ma te szpilki?! Dwa, od kiedy to demon wzywa Pana Boga na ratunek?! Aż się prosi zawołać – proszę autorki to nie ten szefo! Trzy, po kiego czorta ten motyw seksualno- maniakalny? Panienka jest taką laską, że na jej widok ślini się wszystko co żyje i nie żyje. Ueee……
A byłabym zapomniała – tym co doprowadzało mnie do szewskiej pasji było zamienne stosowanie słów mag i nekromanta. Wielką znawczynią tematu nie jestem, ale póki co wiem, że nie każdy mag jest od razu nekromantą!
One thought on “Jaye Wells – Rudowłosa (dwugłos)”