(2,5 / 5) Od czasu do czasu bogowie dalekiego Nipponu obdarzają człowieka nieśmiertelnością. Ale czasem nieśmiertelnym może uczynić pocałunek prawdziwej miłości. A może to co przytrafiło się Duchowi też było wolą bogów i to oni zainterweniowali, choć ludziom zdawało się inaczej? Tego nie dowiemy się do samego końca. Zresztą, czy ta wiedza zmieniłaby coś w odbiorze tej opowieści? Nic a nic. I tak mamy scenariusz typu “zabili go i ucik bo miał….. drucik” Czerwony Lotos to opowieść utrzymana w klimacie umownej “japońskości”, choć w posłowiu autor zarzeka się, że Nippon Japonią nie jest. Może i nie jest, ale ma wszystkie elementy, które w potocznym rozumieniu pozwalają książkową krainę identyfikować właśnie z Japonią. Mamy więc samurajów w charakterystycznych zbrojach, walki na katany, honorowego wojownika wyszkolonego jak rasowy ninja ( choć nigdzie nie pada to słowo), bohaterowie popijają sake i chodzą w kimonach, tu i tam błyskają nazwy innych japońskich broni – naginaty, wakizashi czy tanto. Jednym słowem autor nam zaproponował taki produkt japoniopodobny. Coś jak osławione wyroby czekoladopodobne serwowane na kartki w czasach dawnych, a niesłusznych.
Na całe szczęście Czerwony Lotos jest zdecydowanie lepszy niż owe wyroby czekoladopodobne, które kiedyś miałam nieprzyjemność spożywać. Na pochwałę zasługuje szczególnie fakt, że autor serwując opisy walk nie zmusił bohatera do walki kataną na modłę europejską. Duch wykorzystuje katanę we właściwy sposób – atakuje pachy, pachwiny, nadgarstki, ścięgna pod kolanami, szyję, oczy, obcina palce. Tak właśnie atakuje się kataną przeciwnika odzianego w zbroję – tnie na zgięciach i w szczeliny – wszędzie tam, gdzie można dostać się lekkim jednosiecznym ostrzem. Nie mogłam się również przyczepić do opisu wydobywania katany z ciała przeciwnika, czy obyczaju strzepywania i ścierania krwi z ostrza. (Rzeczywiście, katana jako ostrze nie posiadające zbrocza wymaga specyficznej techniki wydobywania jej z przeciwnika.) Natomiast częstotliwość pojawiania się tego opisu na początku nieco mnie śmieszyła by na końcu znużyć i lekko zirytować. Naprawdę trzeba było akurat ten szczegół podkreślać przy każdym opisie walki?! A walk jest w opowieści mnogo. Zwłaszcza pod koniec książka jest jednym wieeelkim opisem kolejnych pojedynków, nieodmiennie wygrywanych przez bohatera. Miałam wrażenie, że czytam fabularyzowany opis jakiejś sesji w grze komputerowej. Nawet wielkiego ( całkiem dosłownie) bossa mieliśmy.
Jeśli jednak przymkniemy oczy na japońskowatość, nużące powtórzenia, zupełnie nie pasujące do stylistyki określenia (Gangsterzy? Kurtyzany?! Serio?!) dostaniemy przyjemne czytadełko o honorze i zemście, ze zgrabnymi opisami walk. Czyta się to szybko, przyjemnie i bez większych emocji, bez angażowania po stronie bohaterów. Są zbyt umowni i jednowymiarowi. Po prostu baśniowi, tak jak baśniowy jest wątek miłosny, nawiasem mówić w moim odczuciu wciśnięty na siłę, chyba tylko po to, żeby popchnąć akcję do przodu. To właśnie ten wątek sprawił, że fabuła już i tak mocno linearna, logicznie się zwyczajnie posypała.
Lektura w sam raz na podróż pociągiem.