(2 / 5)
Byłam ciekawa jak wyglądają studia w seminarium. Piszę z rozmysłem studia, a nie formacja, bo w sumie bardziej interesowało mnie to, czym się różnią studia dla przyszłych księży od teologii cywilnej. Teologią nie interesuję się co prawda wcale, ale znając kilku religioznawców i teologów – ateistów jak jeden mąż – byłam ciekawa jak wygląda zderzenie teorii z powołaniem.
Autor opisuje sześć lat życia w seminarium. Zarówno studiów jak i formacji, czyli wszystkich praktyk, które w teorii mają wyprodukować księdza idealnego. Czyli księdza w modelu BMW – Bierny, Mierny ale Wierny.
Pomijając wstęp i podsumowania, zarówno historii autora jak i samego seminarium, dostajemy sześć rozdziałów. Każdy rok studiów stanowi niezbyt długi, sucho opisany rozdział. Samborski wylicza modlitwy, wykłady, święta seminaryjne, przedstawienia teatralne i funkcje, które można pełnić na każdym roku. Z jednej strony są to ciekawe informacje, z drugiej – momentami przypomina to książkę kucharską wyliczającą składniki z minimalną i niezbyt szczegółową instrukcją obsługi. Pojawiające się drobne anegdotki są sympatyczne (lub nie, zależy od kontekstu), ale niewiele pomagają.
Jeśli Sakrament byłby powieścią, cierpiałaby ona na klasyczny syndrom początkujących autorów opisujących wszystko, co popadnie bez pokazywania tego czytelnikowi. Bo nic tu nie jest pokazane. Były kleryk pisze o atmosferze, donosicielstwie, nepotyzmie i podaje przykłady (po jednym, albo ogólnikowe), ale nie pokazuje tego, co się naprawdę w seminarium działo. Owszem, niektóre rzeczy można sobie wyobrazić, ale to czy wyobrazimy sobie wariant choćby zbliżony do rzeczywistości to inna sprawa. Miałam wrażenie, że autor próbował odciąć się od emocji opisując studia – momentami wyszło to aż za dobrze, co w połączeniu ze skrótowymi opisami i suchym stylem jest ciężkostrawne. A momentami nie wyszło wcale i bardzo wyraźnie widać złość i rozgoryczenie autora. Wzmianki o pedofilii w Kościele, które są w absolutnie każdym rozdziale, też dość trudno przeoczyć.
Dostajemy też sporo powtórzeń i chaos konstrukcyjny, bo niektóre informacje nie łączą się do końca ze strukturą rozdziałów. Niektóre są mocno fragmentaryczne – np. autor pisze o chórze, który pomógł mu przetrwać. Ale wspomina o nim tylko jeden jedyny raz, podczas opisywania struktury seminarium, i przez następne 6 rozdziałów temat chóru już nie wraca.
Zakres informacji jest zdecydowanym plusem książki, cała reszta – styl, metoda podania, opisy, oddanie atmosfery – kuleje na całej linii. Najlepszym fragmentem jest wstęp Artura Nowaka.