(2 / 5)
Wojna wisi na włosku. Znowu. Jednak tym razem w trochę innym wydaniu, bo naprzeciwko siebie staną co prawda Anglia i Niemcy sprzymierzone z Austro-Węgrami, ale towarzyszyć im będą mechy i fantastyczne stwory stworzone przez darwinistów.
Wojna jest tylko tłem dla przygód zamieszanych w nią młodych bohaterów. Deryn Sharp, która podstępem zaciągnęła się do brytyjskich Sił Powietrznych i która klnie jak szewc w wersji dla grzecznych dzieci (brawa dla tłumacza) przypadkiem spotyka następcę tronu Austro-Węgier. Książę Aleksander jest pilotem mecha i potencjalnym wrogiem, ale chwilowo oboje nie mogą za bardzo wybrzydzać przy wyborze sojuszników.
Mechy trochę zalatują Gwiezdnymi Wojnami, a eugenika jest na dobrą sprawę magią. Latające wieloryby jako sterowce i srające gwoździami nietoperze jako samobieżna (samolatająca?) broń palna może i brzmią, nomen omen, odlotowo. Ale ja tej biologii nie kupuję. Chociaż przyznaję, że ma swój klimat i zależności między gatunkami oraz samo funkcjonowanie wieloryba są przemyślane.
Alternatywna historia jest średnio alternatywna, bo ogranicza się tylko do zabawek, cała reszta naszego świata do czasu I Wojny Światowej różni się tylko jednym szczegółem od znanego nam wariantu – płcią jednego z naukowców.
Steampunka też niestety tu nie znajdziemy, już prędzej dieselpunk, bo mechy są spalinowe.
Każde z bohaterów dostaje własne wprowadzenie, które jest też pretekstem do większego lub mniejszego pokazania świata czytelnikowi. Ich wspólna historia też jest sympatyczna. Problem w tym, że oboje są straszliwie… niedojrzali. Oficjalnie mają po 16 lat, a zachowują się i myślą jak 11-12 latki. Powiedziałabym, że świetnie wpisaliby się w pierwsze dwa tomy Harrego Pottera, ale mam wrażenie, że Harry chwilami sprawiał bardziej dojrzałe wrażenie. Na dodatek mówimy tu o żołnierce i następcy tronu – oboje mają świadomość napięć politycznych i możliwej wojny.
Poza oficjalnym wiekiem bohaterów nie ma tu nic, co mogłoby sprawić, że docelową grupą czytelników będą nastolatki, powiedziałabym raczej, że Lewiatan jest dla młodszego czytelnika – bohaterowie są im bliżsi zachowaniem, nie ma tu absolutnie nic seksualnego (co jest trochę dziwne biorąc pod uwagę młodych rekrutów na okręcie), niestosownego czy związanego z alkoholem. Nawet przekleństwa są nadzwyczaj grzeczne. Ilustrator również rysuje bohaterów jako zdecydowanie młodszych. Same ilustracje są zresztą najlepszym elementem książki – klimatyczne, szczegółowe i bardzo klasyczne (żadnych impresjonistycznych szkiców).
Niby nie ma się do czego przyczepić, a jednak elementy zebrane w całość jakoś się nie zgrywają. I w sumie nie do końca wiem dlaczego. Czy to kwestia kontrastu nominalnego wieku bohaterów z ich zachowaniem. Czy to, że jest to prosta historia, rozdmuchana opisami technologii, która toczy się wyjątkowo powoli, nawet jeśli strzelają. Czy to, że w pierwszym tomie nie dostajemy na nic odpowiedzi. Czy to, że Alek praktycznie nie ma charakteru, a wszystkie postacie zachowują się jakby nie miały emocji (rodzice chłopaka zostali zamordowani, on sam się ukrywa, ale nie znajdziemy tu ani żałoby, ani złości, ani czegokolwiek innego. Deryn podobnie – nie czuje strachu przed odkryciem, ani nie ma problemów z ukrywaniem płci. Zresztą ciekawe jakim cudem ona się ukrywała na pokładzie sterowca…). Czy może nadmierne zagłębianie się w szczegóły psujące tempo akcji. A może po prostu wszystko to razem wzięte. Mimo nieprawdopodobieństwa podobały mi się wynalazki i to głównie dla nich czytałam, poza tym była to mało wciągająca i męcząca lektura.