Jones Dan – Psy z Essex

2 out of 5 stars (2 / 5) W wielu recenzjach, w tym tej od redakcji najnowsza książka Dana Jonesa porównywana jest do powieści historycznych tworzonych przez takie sławy jak Bernard Cornwell. No cóż, po lekturze najnowszej publikacji tego ostatniego, taka zachęta mogłaby odnieść skutek wręcz odwrotny. Zdecydowałam się jednak zaryzykować i kupiłam Psy. I trochę żałuję. Książka jest o niebo lepsza niż ostatnia wypocina pana Cornwella, ale…. Dana Jonesa znam jako autora książki historycznej Świt królestw. Jasna historia wieków ciemnych, porządnego historycznego opracowania o średniowieczu. Ciekawa więc byłam, jak sprawdzi się w roli pisarza.

.
Opowieść rozpoczyna się w momencie inwazji króla Edwarda III na Francję. Łódź z grupą najemników ma przybić do brzegu i zmieść  ewentualne gniazda oporu, żeby panowie rycerze i sam król mogli wysiąść w miarę komfortowo.  Ta scena kupiła moje serce. Dlaczego? Bo jest… normalna, prawdziwa. Na brzeg morza, pod ostrzałem kuszników nie wysiada grono super herosów, ale banda wystraszonych mężczyzn, których jedynym marzeniem jest przeżyć. Wiedzą, że mogą zginąć w każdej chwili, na to się tak po prawdzie pisali. Ale chcą  żyć. I zrobią wszystko, żeby tak się stało. Dlatego “ci drudzy” muszą zginąć. A w jaki sposób to już najmniej ważne. I to jest jeden z plusów tej powieści – Don Jones nie pokazuje nam wojny z rycerskich gobelinów czy pieśni trubadurów. To nie jest wojna z perspektywy  możnych. To wojna z perspektywy maluczkich, nizin społecznych, wręcz mięsa armatniego. Nie ma tu heroicznych czynów opisywanych w kronikach. Są za to całodzienne marsze, często z pustym brzuchem, albo czekanie aż wielcy tego świata zdołają się wreszcie porozumieć w która stronę iść, brud, głód, pragnienie, sikanie po nogach ze strachu i okrucieństwo które często właśnie z tego strachu się rodzi. Drugi plus za ciekawy zabieg – zestawienie tego co napisano w kronikach z tym co działo się naprawdę. Każdy rozdział zaczyna się fragmentem z kroniki. A potem czytamy jak to wyglądało ( mogło wyglądać) naprawdę. Trzeci plus – za wierność historyczną, która nie przeszkodziła autorowi  w wykreowaniu własnej historii oddziału zaplątanego nie tylko w tę wielką historię wojny dwóch narodów, ale i w tę małą historię – dworskich intryg, większych i mniejszych animozji i przepychanek. I od tego miejsca zaczynają się minusy.

Po pierwsze bohaterowie. Przeczytałam pierwszy tom i dalej nic o nich nie wiem.  Są jak plastikowe żołnierzyki, którym od czasu do czasu wkłada się w usta jakąś kwestię. Trudno w nich uwierzyć, nie ma szans, żeby wzbudzili w czytelniku jakieś emocje. Trudno też uwierzyć  w ich wiedzę – prosty dowódca ma ogromny zmysł militarny,  najmłodszy najemnik posiada wiedzę o farmaceutykach jakby co najmniej był pomocnikiem w kramie aptecznym.  Średnio pasuje to  do obrazu zwykłej średniowiecznej “kompanii braci”. Po drugie ukryta w tle intryga z dziwną dziewczyną. Czy tylko mnie zalatuje to jakimiś mocami nadprzyrodzonymi? Mam nadzieję, że autor nie da się pociągnąć w tę stronę, ani nie dołoży nam nagle jakiegoś ukrytego odłamu katarów, który cudem przetrwał prześladowania.  Po drugie język. I nie chodzi o wulgaryzmy, bo wojsko klęło, klnie i kląć będzie – ale  o technikę pisania. Dominują krótkie zdania, a w zasadzie równoważniki zdań, co sprawia  momentami wrażenie, że autor pisał na kolanie, albo że są to notatki, które nie doczekały się  porządnego opracowania.  Po trzecie, mimo wszystko fabuła. Przygody oddziału najemników to w zasadzie jedna przygoda powielana n-razy, tylko zmieniają się “okoliczności przyrody”.

Ostatni minus, za to wielki jak góra jest dla wydawnictwa. Ludzie, kogo wy tam zatrudniacie?!!! Nawet jeśli tłumacz walnął babola, to redaktor jest od tego, żeby takie rzeczy wyprostował! A tymczasem mamy giermka w…. rajstopach! O nogawicach w redakcji jakoś nikt nie słyszał? Dywizja rycerzy sprawiła, że prawie zakrztusiłam się kawą. Jakim cudem XVIII wieczna nomenklatura wojskowa przepełzła do wojny stuletniej?! No i literówki. Literówki w ilościach upiornych. Dziękuję wydawnictwu, że dzięki jego pracy czułam się jak  ktoś kto otwarł piękne pudło czekoladek, po to tylko, żeby się przekonać, że pomadki są nadziane robakami.

Podsumowując – cenię sobie książki historyczne autora. Z powieścią na razie wyszło mu tak sobie. Karny jeżyk dla wydawnictwa.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *