Krajewski Marek – Mock. T.1 Pojedynek

4 out of 5 stars (4 / 5) I znów powracam do pisarstwa Marka Krajewskiego. Festung Breslau i Diable Stróżu przyszedł czas na zapoznanie się z początkiem historii czyli tomem pierwszym. Czemu tak? Jak zwykle – o kolejności zadecydował przypadek. I trochę ciekawość – jak to wszystko się zaczęło? A zaczęło się we Wrocławiu na tamtejszej uczelni, na której Eberhard Mock, syn pijaczyny z Wałbrzycha staje na uszach, żeby zdobyć wyższe wykształcenie, które pozwoli mu zacząć pracować jako nauczyciel gimnazjalny i wyrwać się z piekła w jakim żył dotąd. Ale na razie różowo nie jest. Mock musi mierzyć się nie tylko z problemami natury egzystencjalnej, ale również z niechęcią środowiska studenckiego – nie przynależy do żadnego z bractw studenckich, nie cierpi pojedynków, a spory z przeciwnikami woli rozwiązywać za pomocą pięści niż szpady czy pistoletu – co czyni go w oczach licznej grupy kolegów osobą niehonorową. Jeśli jeszcze w to wszystko wplącze się kobieta i polityka dostajemy mieszankę zgoła wybuchową. Która o dziwo przez całą powieść nie wybucha.

Tak, pojedynek toczy się bardzo niespiesznym tempem. Nawet kiedy splot wydarzeń zdaje się prowadzić do wielkiego wybuchu, zamiast wybuchu dostajemy kapiszona. Ale, co dziwniejsze, ani tempo, ani brak fajerwerków zupełnie mi w lekturze nie przeszkadzał. Może dlatego, że paradoksalnie w książce o Mocku – Mock wcale nie gra pierwszych skrzypiec. Na pierwszy plan wysuwa się środowisko uniwersyteckie – Jego funkcjonowanie : podchody i gierki pomiędzy wykładowcami, wojny na umysły i argumenty, ale też przepychanie określonej wizji politycznej. Debaty filozoficzne, które niezauważalnie zaczynają zamieniać się w debaty światopoglądowe. Podziały na my i oni – coraz wyraźniej widać kurs, który kiedyś zaowocuje wybuchem nacjonalizmu w nazistowskim wydaniu.  Barwna obyczajowość studenckich bractw, bura rzeczywistość studenckiego życia. Wszystko skomponowane w przyjemnie czytającą się całość. Do tego dochodzi dojrzewanie głównego bohatera do roli mściciela, kiedy przekonuje się, że wierność ideałom jakie się miało nie zawsze popłaca i że czasami do dobrego celu jakim jest oddanie sprawcy w ręce policji dochodzi się bardzo brudnymi ścieżkami. Tutaj zaczyna się kształtować Eberhard Mock jakiego znamy z późniejszych książek – zgorzkniały, brutalny, odarty ze złudzeń i marzeń. Sam bohater jeszcze dość płaski, ale wiemy, że z czasem nabierze “barw”. Pozostałe postacie są zarysowane w sposób wystarczający. Po prostu wiemy o nich tyle ile potrzeba, żeby je uprawdopodobnić i żeby popychały akcję do przodu. Watek kryminalny dość prosty, zadziwień tu zbyt wiele nie ma, ale, ponieważ bardziej traktowałam tę książkę jako obyczajówkę niż kryminał zupełnie mi to nie przeszkadzało.

Może jeszcze kiedyś wrócę do zgorzkniałego i ponurego Mocka, choć mam obawy, ( znając już dwie dalsze części), że będzie to studium zapadania się w gorycz Ebiego Mocka. I wiecie co? Po ludzku żal mi tego bohatera.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *