(1,5 / 5)
Eliusz Spartianus wyrusza na polecenie cesarza Dioklecjana do Egiptu. Tym razem jednak nie w charakterze rzymskiego kawalerzysty, a historyka piszącego biografie poprzednich cesarzy. Eliusz zajmuje się Hadrianem, a nad brzegami Nilu ma zbadać wątek cesarskiego faworyta – Antiniusa, który utonął w rzece w dość niejasnych okolicznościach.
Kryminały historyczne najczęściej bawią mnie zdecydowanie bardziej niż te dziejące się współcześnie (z wyjątkiem komedii kryminalnych, ale to trochę inna bajka), jednak tym razem prawie zwichnęłam sobie szczękę ziewając. Jakie to było koszmarnie nudne. I to mimo dodatkowego – detektywistycznego wątku, który pojawia się bardzo szybko i toczy równolegle z wątkiem głównym przez sporą część książki.
Kiedy czytałam Jak przeżyć w starożytnym Egipcie, czyli instrukcję dla nowego mieszkańca Teb na temat rzeczy codziennych, miałam wrażenie, że czytam o żywym, funkcjonującym świecie, w którym mieszkańcy żyją swoim życiem również wtedy, kiedy czytelnik przestaje zaglądać im przez ramię. Kiedy czytałam Złodzieja wody miałam wrażenie, że oglądam kiepskie teatralne dekoracje udające Egipt, które zostaną rozmontowane jak tylko przerzucę kartkę. I że nasz bohater bawiący się w detektywa porusza się w próżni między jedną a drugą teatralną sceną. I to wrażenie niestety pozostało do samego końca książki, również kiedy akcja przenosiła się do Rzymu. Czy jestem w stanie wymienić wszystkie obeliski stojące w Wiecznym Mieście za czasów Dioklecjana – niestety tak. Nawet wiem jak dojść od jednego do drugiego. Problem w tym, że pomniki są umieszczone w próżni – nie wiem jak wyglądał, funkcjonował i żył Rzym. Jak przeżyć wygrywa pod każdym względem – stylu, beletrystycznej potoczystości, żywości świata i klimatu. I to mimo tego, że nie ma tam fabuły i trup nie ściele się gęsto.
Problemem był też wątek główny. Nie wiemy dlaczego kochanek Hadriana, który wpadł do Nilu, nagle został bogiem, dorobił się własnego miasta, świątyń i międzynarodowego kultu. Przez co dość trudno zainteresować się wątkiem jego śmierci sprzed 150 lat (licząc od czasów Eliusza). Bo ciekawość Dioklecjana jest dla czytelnika dość kiepskim wyjaśnieniem i jeszcze gorszą motywacją do czytania.
Sytuacji niestety nie ratuje główny bohater – uczciwość i zamiłowanie do papirusów nie są wystarczającymi cechami, żeby Eliusz był w stanie utrzymać i napędzać fabułę. Wręcz przeciwnie – historyk jest równie nijaki, nieprzekonujący i tekturowy co Egipt.
Najciekawsze z tego wszystkiego są listy i notatki Eliusza. Listy, mimo pompatycznego stylu, o wiele lepiej oddają klimat wydarzeń. Podobnie jak pozbawione ozdobników notatki bohatera, które ciekawiej i w szybszym tempie pokazują wydarzenia i świat niż główna fabuła.
Widać, że autorka ma olbrzymią wiedzę, ale nie przekuła jej w żyjący świat; stworzeni przez nią bohaterowie są papierowi a ich interakcje w większości kojarzą się z kiepskim teatrem. Wyjątkiem jest Baruch, który jest nie tylko najciekawszą postacią (niestety mocno poboczną), ale też cały wątek z jego udziałem pokazuje, że mogłaby to być świetna książka – starczyła szczypta humoru, doza złośliwości i sporo niedopowiedzeń. Niestety są to rzeczy, których brakuje we wszystkich pozostałych wątkach.
I jakby tego było mało – całość absolutnie dobija absurdalne zakończenie.
Odradzam bardzo zdecydowanie, nawet fanom wylewów Nilu i wszystkich ogrodów Rzymu.