17 wypraw. Nietypowych, egzotycznych, wariackich, polskich. Razem z podróżnikami jedziemy autostopem dookoła świata, zwiedzamy hawajskie lawowe jaskinie z kilkumiesięcznym dzieckiem, spływamy tratwą do Gdańska, jedziemy rowerem przez Chiny.
Wyprawy odbywały się w latach 2000-2011 i wszystkie zostały opublikowane w magazynie Traveler, a co za tym idzie mają znany z miesięcznika format: kilka stron opowieści, której towarzyszą piękne zdjęcia i porządna mapka, a wszystko to na grubym, kredowym papierze.
Krótkie opisy wymuszone formatem magazynu często pozostawiają niedosyt, ale z każdego z tych siedemnastu streszczeń dowiedziałam się więcej na temat opisywanego regionu niż z 500 stron Starego ekspresu patagońskiego.
Zbiór pobudza ciekawość i zachęca do sięgnięcia po książki lub pełne reportaże autorów, więc można go potraktować jak trailer książek zachęcający do kupna, ale nie zmienia to faktu, że historie są ciekawe i większość jest na dodatek dobrze napisana.
Hmm… Autor dobrze to przemyślał?
Hmm…. przemyślał. Wydanie jest porządne, teksty ciekawe (chociaż najwyższe loty literatury to to nie są) i zachęcające do kupna pełnowymiarowych książek autorów (bo większość takie wydała). I tak – jest to trailer książkowy za który trzeba zapłacić, i tak – wszystkie teksty już były kiedyś wydane. A czy komuś, wiedząc to, opłaca się książkę kupić to już każdy sam musi zdecydować….
Przyznaje, że zbiór czytałam zaraz po Starym ekspresie patagońskim i jeśli ktoś chciałby czytać jedno lub drugie i nie mógł się zdecydować to bez wahania poleciałabym Adventure 17. Jeśli przyszły czytelnik dopuszczałby też jakąś trzecią opcje, cóż… wtedy to jest zupełnie inna rozmowa.
Zazwyczaj dwugłos umieszczamy w notce recenzenckiej. Tym razem jednak, jako, że komentarz pojawił się wcześniej swoją opinię o książce piszę jako komentarz by nie zaburzyć odbioru.
Adventure 17 to typowe opowiastki o ludziach z pasją. Od razu zaznaczam, że szanuję tych, którym się coś chce, a jeszcze bardziej szanuję ludzi, którzy decydują się na rzeczy szalone (przynajmniej w opinii patentowanych mieszczuchów). Jednak nie wszyscy powinni pisać. Bowiem zdarzyć się może, tak jak w moim odczuciu przydarzyło się autorom zamieszczonych w książce opowiadań – swoim “pisarstwem” mogą umniejszyć wagę swojego wyczynu. Rozumiem, że forma czasopisma wymusiła formę pisarstwa ale mimo wszystko, można było tych opowiadanek aż tak nie spłycać, nie trywializować, nie sprowadzać do poziomu kostek. Książkę odłożyłam zawiedziona i zniesmaczona. Po raz kolejny potwierdziło się powiedzonko: “nie sztuka wygrać bitwę, sztuka ją opisać”. Opisanie tych “bitw” autorom zwyczajnie nie wyszło.