(2,5 / 5) Nie pamiętam już kto polecił mi serię Space Force. Podejrzewam, że algorytm Amazona – na ogół mu ufam, rozpracował mnie skubany nieźle. Chwała niech będzie naszym robotycznym następcom!
W każdym razie: sci-fi, osadzone w alt-teraźniejszości – lubimy, lubimy, z przyjemnością na ogół konsumujemy. Na ogół…
Zacznijmy od rysu sytuacyjnego. Nie unikniemy drobnych spoilerów, ale gwarantuję że przestaną mieć znaczenie po pierwszych dziesięciu stronach lektury.
Początek większości książek to ekspozycja: czas, miejsce, dramatis personae. Tutaj zostało to ograniczone do minimum: główny bohater jest nauczycielem akademickim, ma dwoje dzieci, żona zginęła w wypadku samochodowym co nadal mu się śni – zapamiętajmy ten detal. Możemy się poczuć nieco nieswojo kiedy nasz drogi profesor porównuje córkę do zmarłej żony i nadmienia że dla niego córka jest ideałem. Cóż, co kraj to obyczaj, może w Ameryce (a gdzież byście chcieli, Panie i Panowie, toż to saj faj!) tak przystoi.
W każdym razie: po skrótowej ekspozycji następuje najazd Wielkiego Złego które zabija w brutalny sposób dzieci szanownego protagonisty (zapamiętujemy!). Jego samego porywa i wplątuje w, jak to się drzewiej onegdaj mówiło, niezłą kabałę.
Rysu sytuacyjnego kres, pora na załamywanie rąk.
Na warstwie technologicznej jest naprawdę fajnie. Mamy obcą technologię, mamy walki w kosmosie i na gruncie, duch Battlestar Galactica unosi się nad wodami i puszcza oczko do Arrival. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie te postaci…
A co mi tam, z grubej rury, najpierw pogrążmy protagonistę. Szanowni Państwo, wyciągamy karteczki: żona bohatera co? Bardzo dobrze, zmarła. Śni mu się? Tak jest, wedle pierwszych stron opowieści nadal to rozpamiętuje. Dzieci co? Trup ściele się gęsto, dokładnie. Cieszę się że Państwo zapamiętali, ponieważ nieszczęsny protag zapomniał.
Natchniony chwilą i okolicznościami (bynajmniej nie przyrody) zabiera się za pierwszą kobietę która mu się nawinęła. Pikanterii dodaje sprawie fakt, iż kobieta jest sporo młodsza – a właściwie to miała być jego studentką od jesieni. O żonie przypomina mu się ze dwa razy. O dzieciach przypomina mu się ze trzy razy, także wynik i tak niezły.
Tyle że z tego przypominania niewiele wynika. Autor mówi nam że mu się przypomniało i że mu bardzo smutno. Tylko że nie widać po nim tego smutno. Ot, w jednej chwili rozpacza za dziećmi a w następnej obraca studentkę. Przedstawienie musi trwać.
Pozostałe postaci nie są wiele lepsze. Autor wybiera im po dwa-trzy atrybuty, przy czym jego ulubiony to narodowość, i poza te atrybuty postaci nie wychodzą. Większości mamy nie lubić – chyba – ale głównie dlatego że autor nam tak powiedział, niektórzy złole są mniej antypatyczni niż bohater. Rozwój postaci? Zapomnij, nawet protagowi się nie udało.
To swoją drogą – chłop musi być mentalnie zbudowany tak, jak fizycznie jest Mariusz Pudzianowski. Wrzucony we wspomnianą kabałę nie miał żadnego okresu przejściowego – załamania, niewiary we własne możliwości, bólu, rozpaczy. To znaczy – autor mówi że miał, tylko że po nim nie widać. O mujeju, miałem żonę, miałem dzieci, wszyscy zginiemy, uuu – cycuszki. Cholera człowieka może wziąć.
Drodzy czytelnicy – jeśli dacie radę przejść nad tymi wadami do porządku dziennego, to możecie się fajnie pobawić przy opisach bitew kosmicznych i innych. Jest dużo ziuuu, dużo buuum, ogólnie – dzieje się, i to w stylu amerykańskiego kina akcji. Ja, kierowany chyba przyrodzonym masochizmem, wziąłem się za następną część.
A potem okazało się, że jest ich dwanaście. Trzymajcie kciuki i do zobaczenia.
Drugą recenzję można znaleźć: https://bookeaters.pl/larson-b-v-roj-star-force-tom-1/