No tfu do licha, to już naprawdę jakaś plaga! Na sto i jeden procent byłam przekonana, że kupiłam pierwszy tom trylogii Arystokratka. A kupiłam? Tak! DRUGI! Znowu drugi…. I tym razem ta “drugość” zdecydowanie mi w lekturze przeszkadzała.Lądujemy bowiem w samym środku jakiegoś chocholego tańca, którego figury i bohaterów powinniśmy znać z tomu pierwszego. No, ba. Ale jak się nie ma tomu pierwszego, to trzeba uruchomić szare komórki i wygrzebać z kontekstu co się da. Tytułowa arystokratka w ukropie to córka ostatniego dziedzica zamku Kostka i jednocześnie autorka kompletnie zwariowanego pamiętnika.
Pamiętnika który jest najlepszym przykładem specyficznego rodzaju humoru zwanego czeskim. A po polsku – humoru bazującego na zwykłych sytuacjach przedstawionych w sposób absurdalny, przerysowany do n-tej potęgi i podanych w śmiertelnie poważny sposób co tylko podkreśla surrealizm całej sytuacji. Co więcej, bohaterowie zdarzeń zdają się nie zauważać tego absurdalnego komizmu i wydają się być śmiertelnie poważni. A autor, obsmarowując pogodnie, bzdurnie, niedorzecznie swoich pobratymców zdaje się niczym Stańczyk kiwać nad nimi głową i puszczać oko do czytelnika – “no czy oni naprawdę nie widzą jakich kretynów z siebie robią?”. Na całe szczęście nie słyszałam jeszcze, żeby się Czesi na czeski humor obrażali. Ba, Arystokratka była najlepiej sprzedającą się książką 2015 roku w Czechach. Tego dystansu do siebie moglibyśmy się od naszych południowych sąsiadów nauczyć.
Sama fabuła jest dość cieniutka – ot młoda dziewczyna, wyrwana z jej naturalnego środowiska przenosi się z rodziną do Czech gdzie na fali przemian państwo postanowiło oddać rodzinie Kostków ich rodowe włości czyli dość zaniedbany zamek. Nie wiemy jak radzili sobie Kostkowie w Stanach, ale w Czechach zawiadywanie rodowymi włościami idzie im jak po grudzie. Miotają się między “snami o potędze” a permanentnym brakiem kasy i koniecznością zarabiania ich poprzez oprowadzanie wycieczek. Tak czy inaczej absurd goni absurd, czasem jest zabawnie, czasem śmieszniej, czasem lekko niesmacznie, a kilka razy miałam wrażenie, że autorowi trochę zaczyna brakować pomysłów i usiłuje się nakryć chusteczką do nosa – z wiadomym skutkiem. Są też jednak sceny przy których uśmiałam się do łez.
Lekkie, łatwe czytadełko z podtekstem, dla ludzi o dużym poczuciu humoru