Im coś wzbudza więcej zachwytów i pochwał tym bardziej sceptycznie do tego czegoś podchodzę. Dlatego „Malowany człowiek” trafił do mnie dopiero jako „Wydanie Drugie”.
W pierwszym tomie poznajemy głównych bohaterów: Arlena, Rojera i Leeshę. Śledząc ich losy poznajemy też świat, który co noc nawiedzają demony żywiołów i sposób myślenia jego mieszkańców, którzy co noc są obiektem polowania.
Całość wypada całkiem nieźle tylko… jest za długa. Może jest to dziwny argument, tym bardziej, że książka jest dobrze napisana, nie ma w niej kwiatków, a zmiana głównej postaci co jakiś czas urozmaica lekturę. Mimo tego wszystkiego po pewnym czasie miałam już dość dziecięcych bohaterów, którzy muszą szybko dojrzeć w mało przyjaznym świecie i napotykają co chwilę jakiś przeszkody… a „szybko” zajmuje im cały, solidnej objętości, tom. Kolejny rozdział witałam z nadzieją, że może „w końcu coś się zacznie dziać” i to na skalę bardziej globalną, a nie tylko na trzech różnych wiejskich podwórkach. Doczekałam się tylko.. zakończenia tomu, na dodatek kończy się on takim cliff-hangerem, że wzbudza rządzę modu i zachęca do wyrażania mało pochlebnej opinii o autorze i jego przodkach… i zmusza do sięgnięcia po następny tom.
W drugim tomie już jest lepiej… bohaterowie trochę dorośli, wchodzą w interakcje z szerszym otoczeniem, a nie tylko rodziną i opiekunami, zaczyna też się coś dziać w całym universum. I główna trójka w końcu się spotyka… jednak tu dla odmiany wszystko dzieje się.. za szybko. W porównaniu z pierwszym tomem, szczegółowym i rozwlekłym tom drugi sprawia wrażenie pociętego albo pisanego bardzo szybko jakby autor nie zdążył wyprodukować paru scen, które by się przydały, żeby pozbyć się wrażenie źle zmontowanego filmu, w którym przeskakujemy z ujęcia do ujęcia.
Nie powiem żeby całość była specjalnie rewolucyjna i pojęcia nie mam czemu wielu recenzentów okrzyknęło „Człowieka” najważniejszą książką dekady… ale trzeba przyznać, że autorowi udało się stworzyć dobre fantasy bez elfów, magów i krasnoludów, dobrze oddające klimat świata, z nierówną, ale w sumie niezłą fabułą z ciekawymi bohaterami.. chociaż dorastającymi trochę zbyt wolno.
Jeśli chodzi o wydanie to Fabryka postarała się bardziej niż zwykle i treści towarzyszą rozsiane na stronach niewielkie ilustracje dodające klimatu, zamiast standardowych – fabrycznych zajmujących całą lub większość strony.
Liczę na to, że kolejne tomy będą bardziej wyważone i przez to lepsze, a szanse są duże, bo bohaterowie w końcu dorośli…
Tom I – dobry
Tom II – całkiem niezły
——————————————————————————————————————————–by Atisza ————
Gdybym zaczynała cykl od tego dwuksięgu prawdopodobnie nie sięgnęłabym po “Pustynną włócznię”. Szczęśliwie dla siebie przygodę z cyklem zaczęłam jednak od “Pustynnej” więc “Malowany człowiek” nie zdołał mnie od cyklu odrzucić. Najpierw jednak wyliczę pozytywy:
To c+o udało się autorowi, to konstrukcja świata w którym żyją bohaterowie. Ten świat ma swoją geografię, politykę, religię i historię. Peter V. pokusił się również o rzecz dość rzadką w literaturze fantasy – stworzony przez niego świat zasiedlają różne społeczności, silnie związane kulturą i obyczajowością z warunkami w jakich przyszło im żyć, a przez to bardzo odmienne od siebie. Dotąd byliśmy przyzwyczajeni raczej do tego, że światy tworzone przez autorów fantasy zamieszkują ludy zwące się inaczej, ale w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobne. A jeśli już się różniące do dlatego, że należą do różnych ras. W Malowanym człowieku wszystkie elementy polityczno – geograficzno – socjologicznej układanki są spójne i pasują do siebie i choćbyśmy się nie wiem jak starali nie da się autorowi zarzucić nielogiczności. Jego świat jest spójny i przekonywujący.
Spójne i przekonywujące są też postacie głównych bohaterów. Te już nie dzieci , jeszcze nie nastolatki spotykamy w momencie kiedy ich prywatny świat staje dęba i rozlatuje się w gruzy. Ich najbliżsi, osoby którym ufali i w których pokładali swoją wiarę w to że jutro wstanie lepszy dzień okazują się być małostkowi, tchórzliwi, interesowni. Każde z trójki głównych bohaterów musi wybrać czy skorzystać z szansy która podsunie im los, czy nie. Obserwując ich wybory uświadomiłam sobie po raz kolejny tę bolesną i zarazem banalną prawdę : świat jest pełen wrednych ludzi i daje tylko jedną jedyną szansę. Jeśli jej nie wykorzystasz – to cię zgnoją.
A minusy? Nierówny poziom tomów. W pierwszym jest dłuuugo o niczym, o emocjach, nastrojach, beznadziejności. I straszliwie szczegółowo. Miałam wrażenie, że znam wszystkie deski w stodole u Arlena i wszystkie drzewa na ścieżce którą chodziła Lesha. A sami wiecie jak działa na czytelnika taka nadmiarowość. Poza tym, nie ukrywam straszliwie denerwowały mnie dywagacje i rozważania młodzieży na rozdrożu. Z jednej strony autor przestawia bohaterów jako osoby niemalże przedwcześnie dojrzałe, z drugiej ubiera je w rozważania niemalże hamletowskie. Zabieg całkowicie zbędny i irytujący moim zdaniem. Drugi tom, tak jak zauwazyła moja przedmówczyni – sprawia wrażenie, jakby autor pisał go pod presją mocno zniecierpliwionego wydawcy. Brak w nim jest co najmniej kilku kluczowych spraw. z płynnej choć przydługiej narracji przeskakujemy w poszatkowanie typu stop klatka.
Podsumowując: Takie sobie, słabsze od Pustynnej Włóczni, nużące przez rozważania zbuntowanych nastolatków, zbyt rozległe a później irytująco przyspieszone.