Kira Izmaiłowa – Flossia Naren, Mag Niezależny t.1 i 2 (dwugłos)

flossiaAutorkę, Kirę Izmaiłową znałam z całkiem niezłej książki Wyższa Magia, więc za Maga Niezależnego – Flossię Naren brałam się bez obaw i niepokoju, że oto znowu kupuję książkę, która ucieszy koleżanki bibliotekarki z osiedlowej biblioteki.Szybko jednak okazało się, że w tym przypadku sprawdziła się stara i dość wredna zasada, iż jedna dobra książka w wykonaniu autora nie oznacza, że w kolejnej odsłonie nie zasadzi on biednym czytelnikom gniota. Kira Izmaiłowa niestety sprawiła mi tę wielce niemiłą niespodziankę.Co prawda książka jest dobrze przetłumaczona i przynajmniej nie trzeba się dławic karkołomnymi konstrukcjami słownymi czy koszmarkami stylistycznymi , nie można też czepiać się logiki zdarzeń – autorka dobrze panuje nad kanwa powieści, ale niestety to trochę za mało aby napisać naprawdę dobrą powieść fantasy.Co zatem szwankuje w „magu”? Ano główna bohaterka, ów tytułowy mag niezależny czyli obdarzony rozlicznymi umiejętnościami i talentami, jest nieprawdziwa do bólu. Według autorki jest przenikliwa, utalentowana, mądra i doświadczona…. Hm… Kroczy od jednej zagadki do drugiej, wszystkie rozwiązując wyjątkowo bezproblemowo, a jeśli nawet nad którąś zagadką musi się nieco wysilić, to i tak w tle autorka puszcza oko do czytelnika – „ och ależ jej się trudne trafiło, och, och”. Maniera wielce wkurzająca. W dodatku przynajmniej w kilku przypadkach wyjaśnienie w jaki sposób pani mag rozwiązała zagadkę jest nieco hm… naciągane, bo podobno mamy do czynienia z magiem a nie z jasnowidzką. Jej towarzysz przygód w zamyśle miał być zapewne przeciwieństwem Flossi – ona doświadczona, on naiwny, ona mądra, on naiwny, ona manipulantka, czasem kłamca, czasem oszukuje, on…. Naiwny!! I rzecz jasna w tej naiwności wzór cnót wszelakich. Au. Utarczki słowne pary bohaterów zapewne miały być śmieszne. Są męczące i irytujące. Mnie denerwowała również narracja wyłącznie z punktu widzenia głównej bohaterki, która każdą przygodę relacjonuje w stylu, przybyłam, pomogłam kmiotkom i głupkom, wybyłam. Niemal widzi się tę skrzywioną ironicznie buziuchnę. Blehh.

Drugi tom jest nieco lepszy pod jednym względem – nie jest to już opis poszczególnych „casusów do rozwiązania” ale w miarę spójna fabuła prowadząca poszczególnymi wydarzeniami do finału. Finału w którym o dziwo wskakują na swoje miejsce „casusy” z części pierwszej. Gdybym nie była tak zirytowana na całość być może nawet by mi się to spodobało. Za to bardzo mi się nie spodobało, ze pan Naiwny wylądował w łóżku pani Mag. Pani Mag używa pana Naiwnego jak gadającego wibratora, a ten jak na ostatniego idiotę przystało się we Flosii zakochuje….

Gniot z minimalnym plusem.

________________________________________________________________________________by Lashana

 

Mag niezależny to zwierz bardzo rzadki – musi mieć liczne umiejętności (nie tylko magiczne), talent detektywa i czasem szantażysty, dużo wiedzy ogólnej i jeszcze więcej znajomości (również na dworze). W całym królestwie mag taki jest tylko jeden, a jest nim Flossia Naren. Podczas jednej ze spraw zaczyna jej towarzyszyć porucznik Laurienne – młody, niedoświadczony, prawy i naiwny do bólu. Ta dwójka musi zacząć współpracować, żeby rozwiązać kolejne zagadki.
Brzmi dobrze. Problem w tym, że tylko teoretycznie. Flossia jest arogancka, pewna siebie i bezczelna, co nie byłoby takie złe gdyby nie to, że po pierwsze, akcje obserwujemy z jej perspektywy; po drugie jest też wszechwiedząca i zagadki rozwiązuje biorąc odpowiedzi z powietrza, bo z logicznych przesłanek byłoby to niemożliwe. Po trzecie nikt nawet nie próbuje zrobić czegoś z jej zachowaniem i przez całą książkę wszyscy dają się przestawiać po kontach, bo Flossia jest magiem. Porucznik Laurienne, mimo że podczas pracy z Flossią ma okazje dowiedzieć się sporo i sporo nauczyć, jest na końcu książki chyba jeszcze bardziej naiwny niż był na początku. Zresztą ta postać cały czas kojarzyła mi się ze szczeniakiem, który poza „Tak, panno Naren!” nie jest w stanie powiedzieć nic sensownego, za to bardzo chętnie przyniesie kapcie i gazetkę. Ale w końcu pani wszechwiedząca musi mieć jakiego głupka, któremu będzie mogła wytłumaczyć intrygę i wysłać na posyłki i użyć jako grzejnika w chłodniejsze noce. Dialogi między chodzącym zbiorem praw i moralności, a lekko socjopatyczną i ignorującą większość zasad Flossią mogły być niezłym pretekstem do wprowadzenia szczypty humoru lub napięcia a są głownie irytujące lub godne kapitana Oczywistość. I czytelnik męczy się tak przez cały pierwszy tom będący bardziej zbiorem opowiadań niż powieścią. Drugi tom to już powiązana z opowiadaniami powieść, ale jedynym mankamentem, który dzięki temu znika jest brak wziętych z powietrza rozwiązań zagadek.
Gniot

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *