Albion prowadzi wojnę z kontynentem, jednak mieszkańcy boją się bardziej Wysokiej Rady i jej Strażników zabierających ludzi do wojska niż najeźdźców. Kate pracuje z wujem w rodzinnej księgarni w jednym z większych miast. Książki, co prawda, nie są zbyt popularnym towarem w czasie wojny, ale przynajmniej Strażnicy Rady zostawili ich miasto w spokoju. Oczywiście do czasu…
Z tą książką jest tyle rzeczy nie tak, że nie wiadomo od czego zacząć.
Świat jest nie dość, że tylko naszkicowany to jeszcze nie ma żadnego sensu. Albion prowadzi wojnę z kontynentem? Znaczy całym? Długo by ta wojna nie trwała w takim razie, a ciągnie się już jakieś 10 lat? Z Francją tylko? Czy też Galią? Nie wiemy. Korespondentów wojennych nie ma, propagandy nie ma, nie ma nawet ochotników, bo wszyscy trafiają do wojska z przymusu. I jakoś nikt z niego nie ucieka? Musieliby mieć chyba wojsko do pilnowania wojska. I nikogo nie obchodzi, że z tą wojną jest coś nie tak. Wysoka Rada aż prosi się o szybką i nagłą detronizację, ale tu też nie ma ochotników, mimo że zwolennicy Rady w zasadzie nie istnieją.
Technologia też jest jakaś dziwna – jest pociąg (jeden), zbudowany w czasach kiedy Rada była sensowniejsza (czyli dawno temu), strażnicy mają albo sztylety albo pistolety, ale dworzec i miasto oświetlają pochodnie. Nie ma innych pociągów, nowych wynalazków, nowych broni, obywatele nie pracują w fabrykach zbrojeniowych… reszta technologii to głębokie średniowiecze.
Kate okazuje się być standardową niezwykłą sierotą – oczywiście jest Utalentowaną z najrzadszym talentem – może przechodzić przez Zasłonę i przywracać bądź odsyłać dusze. Hmmm… brzmi bardzo znajomo, tylko trzeba podmienić Kate na Sabriel a Winters na Abhorsen. Chociaż to porównanie obrażałoby oryginał, który jest całkiem niezły.
Bohaterka jest głównie naiwna i uparta, niestety autorka nie rozbudowała jej charakteru, przez co jest nudna, mało prawdopodobna i trudno jej kibicować. Edgar – jej przyjaciel, to taki chochlik wyskakujący z pudełka, kiedy autorka (i bohaterka) go najbardziej potrzebują. Jest też najbardziej niekonsekwentną postacią – do końca nie wiadomo czy jest sprytnym, sympatycznym głupkiem wioskowym ze sporą ilością szczęścia, czy bohaterskim inteligentnym taktykiem (albo dowolną mieszanką obu możliwości). Artemis – wuj protagonistki, byłby sympatycznym szarym obywatelem, ale autorka chyba postanowiła rozbudować postać i stał się samolubnym, złośliwym tchórzem o zamkniętym umyśle, przez co decyzje Kate z nim związane są dosyć trudne do przełknięcia.
Najlepiej w tym towarzystwie wypada Silas – czarny charakter, który jest niejednoznaczny, wielowymiarowy i ciekawy. I któremu się kibicuje, mimo że jest głównym złym.
Fabuła już na wstępie dobita przez niedopowiedziany i niekonsekwentny świat i nieciekawych, płynących z prądem bohaterów nie jest w stanie uratować całości. Zresztą nie byłaby w stanie nawet jakby miała lepsze towarzystwo. Główna intryga jest prosta i ograna do bólu, wszystkie zwroty akcji są pozbawione napięcia (no może poza jednym), akcja która do czegoś prowadzi i nie wywołuje ziewanie skupia się na ostatnim rozdziale, a pomysł Zasłony i Utalentowanych jest mocno wtórny. Całość jest nieciekawa i zwyczajnie nudna.
Przereklamowany gniot.