Ta książka to zapewne ostatnia powieść zmarłej niedawno Joanny Chmielewskiej (no, chyba że wydawnictwo jeszcze coś przygotowuje).
Jak to u Chmielewskiej – niby to kryminał, ale z elementami harlequina, trochę baśniowy no i z niepowtarzalnym humorem i bon motami tej autorki.
Po serii pisanych “na akord” – a może tylko wyciągniętych z szuflady – mniej moim zdaniem udanych książek z lat 90-tych i po 2000 roku, wraca stary, dobry styl znany z “Wszyscy jesteśmy podejrzani”, “Krokodyla z kraju Karoliny” czy “Wszystko czerwone”. W książce przewijają się również wątki znane z kolejnych tomów Autobiografii z których przynajmniej dwa pierwsze uważam za świetne. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy “Zbrodnia w efekcie” nie jest produkcją ghost writera, który oparł konstrukcję na jakimś szkicu z szuflady Autorki, a wypełnił ją przebitkami z Autobiografii. Ale nie, raczej zrobiła to sama Autorka… w Jej wieku człowiek w oczywisty sposób zwrócony jest już ku przeszłości i czerpie ze swoich życiowych dokonań. A zatem mamy tu: szkielet, głowę od szkieletu, rozgałęzioną rodzinę albo prawie rodzinę o poplątanych koligacjach, silne kobiety, mężczyznę-besserweisera, wyrafinowanych policjantów no i oczywiście wielki, a ukryty spadek. Czy przypomina Wam to coś z tamtych starych książek?
Tak, mnie też – ale może także z tego powodu przeczytałem “Zbrodnię…” z zaciekawieniem i przyjemnością. Ten styl jedyny w swoim rodzaju, ten język po którym od razu można rozpoznać autorkę, ten szczególny humor i optymizm…. Książka kończy się niemal jak “Zemsta” – trzy śluby, jedna przyjęta z radością ciąża a na deser swoisty coming out pary, która była ze sobą od 40 lat, ale mieszkała osobno i zachowywała pozory bo inaczej “nie wypadało”.
A teraz już można i już wypada, świat się zmienił i pozostanie inny, pewnie lepszy trochę niż kiedyś był. W opisie brzmi nieco infantylnie, ale w książce nie razi – to takie pogodnie przesłanie starszej pani, choć zabarwione – jak to u niej – nieco złośliwym humorem. A zatem, jeżeli “Zbrodnia…” wpadnie Wam w ręce – czytajcie, tylko wybierzcie do tego jakieś takie miejsce, w którym Wasz śmiech nie będzie budził obaw otoczenia o stan Waszej psychiki.
—————————————————————————————————————————————————————————— by Atisza
Intryga której stopień określiłabym słowem”umiarkowana”. Jej pozorne skomplikowanie wynika wyłącznie z poziomu komplikacji stosunków damsko- męsko-towarzyskich i jakbyśmy to używając współczesnego języka określili – z braku komunikacji międzyludzkiej. Jednym słowem “dziadek wiedział nie powiedział…”. Bohaterowie, cóż, autorka przyzwyczaiła nas do galerii bogatych osobowości, takich “soczystych” typów. W Zbrodni takich postaci trochę mi zabrakło. Owszem kilka z nich ma potencjał na “soczystość” i na tym się niestety kończy. A szkoda. Podobnie jak mój przedmówca kilkakrotnie miałam wrażenie, że to chyba nie do końca jest dzieło pani Joanny. Że ktoś po prostu wygrzebał z szuflady niedokończony szkic, a może nawet kilka szkiców, tu poprawił, tam przystrzygł, dokończył i wydał. Bo choć niby wszystko jest logiczne i poskładane jak trzeba i niby styl ma i język, to jednak czegoś mi w tym zabrakło – jak przyprawy w ulubionej potrawie.
Na koniec krótka refleksja. To co mi się zawsze u pani Chmielewskiej podobało, to jej język i styl wypowiedzi – dosadny, ale nie wulgarny, skrzący się od celnych i niemożliwie złośliwych sformułowań. Tego mi brakuje w dzisiejszej literaturze pełnej wulgaryzmów – tej umiejętności drwienia i kpienia w sposób inteligentny, bez uciekania się do języka który kiedyś był językiem nizin społecznych, a dziś niestety wdarł się wszędzie – również o wstydzie do literatury. Czasem zastanawiam się, czego tak naprawdę brakuje współczesnym ludziom, ba, współczesnym pisarzom. Czy to brak wychowania, czy brak szacunku dla słuchacza/czytelnika, czy może o zgrozo brak inteligencji, czy może jeszcze coś innego, co nie pozwala “być jak Chmielewska”. A pani Joanna była zawsze i pozostała doskonałą obserwatorką życia, niezmiennie do tego życia i siebie zdystansowaną ironistką.
Oj, nie przesadzajmy z tym śmiechem, rozrywkowa to literatura, nie przeczę, ale żeby zabawna, to chyba nie…
Przeczytałam z przyjemnością. Żal, że to ostatnia.
Ujmę to tak – książka nie jest aż tak zabawna, jak najlepsze powieści autorki. Jak dla mnie nic nie jest w stanie pobić takich przebojów jak Wszystko czerwone, Boczne drogi czy Studnie przodków. Moim zdaniem Zbrodnia oscyluje bliżej Wszyscy jesteśmy podejrzani czy Całe zdanie nieboszczyka, ale po ostatnich produkcjach autorki które na własny użytek określałam mianem “wyrobów czekoladopodobnych” to i tak kawałek dobrej pogodnej literatury przy której momentami można pochichotać. Osobiście czytałam z żałością, że Pani Joanny już nie ma. Miałam przyjemność uczestniczyć kiedyś w spotkaniu autorskim i wciąż jestem pod wrażeniem żywotności, pogody ducha, nieposkromionego złośliwego dowcipu a przede wszystkim wielkiego dystansu do siebie i swojego pisarstwa.
Ech, a ja nie miałam takiej okazji, żałuję, bo Chmielewską czytam od zawsze.
Mnie to chyba (tak podejrzewam) poczucie humoru po prostu siadło, że już się przy książkach nie śmieję. A pamiętam, jak na mnie dziwnie patrzyli, gdy rechotałam przy Lesiu.
Tak czy siak, miłośnicy i tak przeczytają – a przy tym będą mieć frajdę.
Zaczęło się dobrze – klasyczna “Chmielewska” komedia przypadków, specyficzny język, zbieszona łopata. Ale dość szybko coś zaczęło nieładnie pachnieć: niewykorzystane elementy fabuły (u Chmielewskiej! U Autorki, u której istotny był moment w którym brakło kawy!), nagła zmiana oglądu rodziny… O ile książkę na pewno zaczęła pani Joanna, to nie jestem pewien czy na pewno ona ją dokończyła. A szkoda, bo miałem nadzieję na wybuchowy finał godny Wszystko Czerwone czy Wszyscy Jesteśmy Podejrzani.