(4 / 5) Wyjazdy sprzyjają sięganiu po klasykę wszelkiego rodzaju. I trudno się dziwić – lepiej zabrać na wyjazd sprawdzonego autora niż zżymać się nad książką która dobrą ma tylko okładkę i recenzję wydawniczą… Tak więc na feryjny wyjazd zaprosiłam Agatę Christie i jej niezawodnego bohatera Herkulesa Poirot. Duet znany, lubiany i niezawodny. O ile jednak klasyki dobrze się czyta, o tyle recenzuje paskudnie. No, bo sami powiedzcie, co można jeszcze nowego i odkrywczego powiedzieć o klasyku? Co by się nie napisało – zawsze ktoś już to powiedział. Podzielę się zatem z Wami po prostu garścią moich emocji związanych z tą pozycją. Dwanaście prac to praktycznie ostatnia książka z serii przygód belgijskiego detektywa. Mniej więc w niej kryminału a więcej rozważań natury wszelakiej – od tych literackich ( pękałam ze śmiechu czytając opinię Herkulesa na temat jego antycznego imiennika. Oj, wygląda na to, że Autorka nie przepadała za literaturą antyczną, a już na pewno, nie czytała jej bezkrytycznie), przez społeczne ( rozważania na temat siły plotki), po filozoficzne ( jak wygląd wpływa na osąd, czy ten o sile miłości). W jednym z opowiadań pojawia się nawet akcent polski, choć do miłych nie można go specjalnie zaliczyć. O co chodzi? Poszukajcie sami …
Jeśli można się do czegoś przyczepić to głównie do długości. Niektóre opowiadania są jak na mój gust zbyt krótkie, przez co można odnieść wrażenie, że rozwiązanie jest przygotowane nieco na łapu – capu. Niektóre wątki naprawdę aż się proszą o większe rozwinięcie. W kilku rozwiązanie jest przedstawione na zasadzie “bo tak” i psuje czytelnikowi przyjemność śledzenia jak też belgijski dżentelmen doszedł do rozwikłania zagadki.
Pomijając jednak te niedociągnięcia, Herkules P. dalej pozostaje moim ulubionym detektywem. Może nie jest tak błyskotliwy jak Sherlock Holmes, ale nie jest również tak irytujący jak ten ostatni. Jeśli mam do wyboru neurotycznego, zarozumiałego, zblazowanego geniusza i błyskotliwego ironistę – zawsze wybiorę tego drugiego.